Firma EMI zapewnia, że składanka Greatest Hits III jest już ostatnią pozycją w dyskografii zespołu Queen. Czy tak będzie naprawdę? Czy za rok lub dwa nie pojawi się na rynku kolejny album ze starymi przebojami. A może muzycy zechcą znowu nagrywać jako Queen? Nasza rozmowa z Brianem Mayem nie rozstrzyga tych kwestii. Mamy jednak nadzieję, że udało nam się wyciągnąć od gitarzysty słynnej grupy trochę anegdot i faktów, które zainteresują nawet tych, którzy o Queen wiedzą wszystko.
– Od najmłodszych lat marzyłeś o graniu rocka. Ale zdaje się, że równie mocno pociągała cię astronomia. W tym kierunku w każdym razie się kształciłeś…
– Pod wpływem rodziców, którzy naciskali, abym porzucił myśli o karierze muzyka rockowego. Uważali, że powinienem zdobyć jakiś porządny zawód. Wiesz, oni dorastali w świecie, w którym bardzo trudno było się wykształcić. I ich marzeniem było, abym zdobył gruntowne wykształcenie i szanowany zawód, nie wymagający trudu rąk i gwarantujący wygodne życie moim dzieciom. Ale ja widziałem to inaczej. Bardzo interesowałem się astronomią i lubiłem się nią zajmować. A jednak od chwili, gdy po raz pierwszy wyszedłem z gitarą na scenę, myśli o tym, by poświęcić się muzyce, nie dawały mi spokoju. Granie wydawało mi się czymś najbardziej ekscytującym na świecie. Zresztą nadal tak jest. Postanowiłem wszakże ukończyć studia. I najpierw trzy lata kształciłem się na Uniwersytecie Londyńskim i uzyskałem tytuł bakalaureusa nauk przyrodniczych, a później cztery kolejne lata robiłem doktorat z astronomii w Imperial College. Ale kiedy promotor po zapoznaniu się z ósmą już wersją mojej pracy na temat światła zodiakalnego (ciągnącego się wzdłuż ekliptyki pasa słabej poświaty wywołanej rozproszeniem światła słonecznego na pyle międzyplanetarnym – przyp. ww) powiedział: „Myślę, że powinieneś jeszcze troszkę nad tym posiedzieć”, odparłem: „Żegnam!” (śmiech). Poszedłem do ojca i powiedziałem: „Słuchaj, ciągnąłem to tak długo, jak tylko potrafiłem. A teraz naprawdę muszę sprawdzić, czy moje marzenia mogą się ziścić. Jeśli bowiem nie spróbuję, będę żałował do końca moich dni, że coś w życiu przegapiłem”. Tak też zrobiłem. I szczęście mi dopisało. Zresztą, czy powinienem mówić o szczęściu? Polegało przede wszystkim na tym, że otaczali mnie odpowiedni ludzie. Bo Queen już wtedy istniał (i to w składzie z Freddiem Mercurym, Rogerem Taylorem i Johnem Deaconem – przyp. ww). Wiesz, kiedy myślę o tym wszystkim dziś, nie ulega dla mnie wątpliwości, że postąpiłem właściwie. Ale wtedy nie było to tak oczywiste – bardzo się zamartwiałem przerwaniem studiów. Dziś, z perspektywy czasu, wiem, że był to jedyny krok, jaki mogłem zrobić.
– Jakie myśli i wspomnienia wywołuje w tobie gitara Red Special, którą jako nastolatek zrobiłeś wraz z ojcem i która towarzyszyła ci przez wszystkie lata działalności Queen?
– Ta gitara jest głównie dziełem mojego taty. I ogromnie żałuję, że nie mógł zobaczyć, dokąd mnie doprowadziła. Chociaż żył wystarczająco długo, by być świadkiem sukcesów Queen. Do najprzyjemniejszych chwil w życiu zaliczam te, kiedy mogłem zaprosić go na koncert Queen – zafundować mu przelot, umieścić w luksusowym hotelu, zorganizować wszystko tak, by jak najlepiej się bawił. Pamiętam zwłaszcza pierwszą taką okazję, w grudniu 1977 roku, gdy ściągnąłem jego i mamę na nasze występy w Madison Square Garden w Nowym Jorku. Koncerty tam – w tym szczególnym, osławionym miejscu – bardzo wiele dla nas znaczyły. To chyba marzenie każdego muzyka – zagrać w Madison Square Garden! I dlatego tak bardzo chciałem, by rodzice mogli w tym uczestniczyć. A było to dla nich wielkie przeżycie. To właśnie wtedy, widząc mnie na scenie Madison Square Garden, zrozumieli, że wybrałem właściwie… Pytałeś, jakie wspomnienia wywołuje we mnie gitara Red Special. Choćby właśnie takie… Chciałbyś ją pewnie zobaczyć? Oto ona (bierze ze stołu i podaje mi sam gryf). Po raz pierwszy od ponad trzydziestu lat zdecydowałem się na odnowienie Red Special. Wiesz, dopiero teraz, i to aż w Australii, znalazłem fachowca tak zręcznego i zdolnego, że mogłem mu zaufać i powierzyć wykonanie tej pracy. Nikomu do tej pory nie pozwalałem dotknąć się do Red Special. Ktoś, kto nie bardzo się na tym zna, mógłby coś schrzanić – popełnić jakiś błąd podczas składania instrumentu. Ale gitara naprawdę wymagała restauracji. Była już bardzo zniszczona. No ale w końcu trzydzieści lat woziłem ją po świecie. Nie przypuszczaliśmy z tatą, że aż tyle będzie musiała znieść! Jestem bardzo podekscytowany tym, że odzyska dawną świetność. Ale też trochę się denerwuję. Wiesz, można było ułatwić sobie zadanie i najbardziej zniszczone elementy zastąpić nowymi o takim samym charakterze. Ale nie zgodziłem się na to. Chcę, żeby każdy drobiazg został odnowiony i umieszczony z powrotem na swoim miejscu. Bo dla mnie ta gitara to żywa istota, a nie jakiś przedmiot! Wiesz, gdybym sam zachorował, wezwałbym lekarza. I tak jest też z gitarą – zaniemogła, musiał się więc zająć nią lekarz… Deska jest już u Grega – gość ma na imię Greg. A później także gryf trafi do niego. Spójrz – wszystkie progi są oryginalne, nigdy ich nie zmieniałem! I Greg będzie musiał każdy wyjąć, odnowić i zainstalować z powrotem. Jedynie oznaczenia progowe, zrobione z macicy perłowej (z guziczków znalezionych przez Briana przed laty w szkatułce siostry – przyp. ww), zastąpi nowymi, bo te zupełnie już się starły. Musi to jednak zrobić tak jak było – z tego samego materiału, z dokładnością do tysięcznej cala.
– Czytałem, że już po ukazaniu się pierwszej płyty Queen podjąłeś pracę. Zacząłeś uczyć matematyki w Stockwell Manor Comprehensive School w Londynie. Trudno oprzeć się wrażeniu, że w tym czasie nie bardzo wierzyłeś w przyszłość Queen…
– Myślę, że jednak wierzyłem. Ale musiałem z czegoś żyć (śmiech). Podczas studiów otrzymywałem stypendium. A gdy te pieniądze przestały wpływać, musiałem znaleźć inne źródło utrzymania. Byłem zbyt dumny, by zwrócić się do rodziców o pomoc. Podjąłem więc pracę w szkole. I muszę ci powiedzieć, że było to wyzwanie. Nauczanie okazało się niezwykłym doświadczeniem. A nie miałem łatwego zadania. Stockwell to obok Brixton jeden z rejonów w Wielkiej Brytanii o największym wskaźniku przestępczości. I szczerze mówiąc, w Stockwell Manor Comprehensive School problemem było nawet przyciągnięcie młodzieży na lekcje. Nie wspominając o bójkach, często bójkach na noże, o konfliktach rasowych i tak dalej, i tak dalej. Byłem naprawdę dumny, iż udało mi się znaleźć z tymi ludźmi wspólny język. Pomogło mi oczywiście to, że byłem bardzo młody, prawie tak młody jak oni. Interesujące, pouczające doświadczenie! I źródło wielkiej satysfakcji. Wielu z tych młodych ludzi udało mi się sprowadzić z powrotem na dobrą drogę. Tchnąć w nich wiarę, wcześniej bowiem zdążyli już sobie odpuścić, przekonani, że ich los jest przesądzony. Sprawić, by zrozumieli, że sami muszą dać sobie szansę, jeśli bowiem nie będą się uczyć i nie zdobędą żadnych kwalifikacji, rzeczywiście są przegrani. Wracając jednak do twojego pytania – myślę, że już wtedy wierzyłem w Queen. Zabawne jednak, że nikomu w szkole nie powiedziałem, iż gram w zespole. Ale ponieważ nosiłem długie włosy, pewnego razu uczennice z młodszych klas obskoczyły mnie i mówią: „Pan chyba jest muzykiem rockowym. Na pewno kiedyś zobaczymy pana w Top Of The Pops!” Nie przyznałem im się jednak. A gdy wkrótce potem przestałem uczyć, bo zaczęliśmy wreszcie odnosić sukcesy, spotkałem jedną z tych dziewcząt w metrze. Podeszła do mnie i powiedziała z wyrzutem: „A jednak pan jest muzykiem rockowym. I przez cały czas pan to przed nami ukrywał!” (śmiech)
Tekst w całości ukazał się w numerze „TR” z grudnia 1999 (100).
WIESŁAW WEISS