Demony kariery i legenda Freddiego Mercury’ego – to wyzwanie dla Kuby Molędy. Od półtora miesiąca w Teatrze Rampa trwają próby do teatralno-muzycznego show z przebojami Queen
Utwory takie jak „Bohemian Rapsody”, „The Show Must Go On” czy „We Will Rock You”, w sumie 22 piosenki brytyjskiej grupy usłyszymy w nowych aranżacjach autorstwa Jana Stokłosy i w interpretacji młodych wykonawców z Kubą Molędą na czele. Autorka scenariusza Katarzyna Kraińska połączyła piosenki Queen w historię rozgrywającą się w środowisku muzyków, którzy dla osiągnięcia sukcesu są gotowi zawrzeć ryzykowny pakt z demonicznym Mistrzem Balamisem. To opowieść o tym, czy na pewno warto poświęcać przyjaźń dla kariery. Za realizację przedsięwzięcia odpowiada Michel Driesse, holenderski reżyser i aktor tworzący w Londynie, San Francisco i wielu teatrach w Niemczech. Twórcy wierzą, że „Rapsodia z Demonem” ma szansę stać się równie ważnym głosem płynącym ze sceny na Targówku, co niegdyś słynne „Złe zachowanie” Andrzeja Strzeleckiego.
Kuba Molęda debiutował jako siedmiolatek w programie „5-10-15”. W 1997 r. jako wokalista zespołu L.O. 27 zaśpiewał „Mogę wszystko”, stając się jedną z pierwszych nastoletnich gwiazd w Polsce. Po rozpadzie grupy współpracował m.in. ze starszym bratem Maciejem. Dubbingował produkcje Disneya, występował na deskach Teatru Roma w musicalu Romana Polańskiego „Taniec wampirów”, a w duecie z Ewą Farną nagrał polskie wersje piosenek promujące obie części filmu „Camp Rock”. Przed rokiem brał udział w drugiej odsłonie programu „Twoja twarz brzmi znajomo” (wcielił się m.in. w Bon Joviego, Seala i Conchitę Wurst).
Prapremiera „Rapsodii z Demonem” 30 października. W obsadzie także: Natalia Piotrowska, Barbara Gąsienica-Giewont, Jakub Wocial, Sebastian Michalski, Dominika Łakomska, Daniel Zawadzki, Robert Tondera i in. Choreografię stworzył Santiago Bello.
Z Kubą Molęda rozmawia Piotr Guszkowski
Kim jest główny bohater „Rapsodii z Demonem”?
Erwin jest młodym piosenkarzem, który pragnie zmieniać świat. Nie wie jeszcze dokładnie, jak to zrobić, bo brakuje mu życiowych doświadczeń. Chce stać się sławny, chce występować na scenie z kumplem Kacprem, z którym tworzy zespół. Nie będę za dużo zdradzał, natomiast na pewno mogę powiedzieć, że w głowie Erwina dużo się dzieje. Zwłaszcza po spotkaniu z demonem, który w trakcie spektaklu na jakiś czas przejmie nad nim władzę.
Ten demon to niebezpieczeństwa i pokusy czyhające na młodych artystów u progu kariery?
Co prawda autorka libretta Kasia Kraińska nie zdradziła do końca swoich intencji, może nawet lepiej, ja odczytuję demona właśnie w ten metaforyczny sposób. Jest to coś, co czyha – mam wrażenie – nie tylko na artystów, lecz na każdego z nas. Ludzie mają tendencję do upraszczania sobie drogi czy nawet dosłownie idą po trupach. A przecież często kluczem do sukcesu, do osiągnięcia celu okazuje się właśnie przebycie pewnej wyboistej drogi, włożenie wysiłku, przepracowanie czegoś, zawalczenie o siebie i swoje marzenia. Na szczęście w pewnym momencie Erwin uświadamia sobie, że prawdziwą wartość stanowią realny świat i przyjaciele, którzy są przy nim – mimo wad. Sława jest czymś bardzo ulotnym i w gruncie rzeczy przereklamowanym.
Czy twoje doświadczenia z początków kariery sprawiły, że bohater stał ci się bliższy?
Pod tym względem akurat się z nim nie utożsamiam. Na szczęście od dzieciństwa stali za mną rodzice, w ogóle rodzina, która sprowadzała mnie na ziemię. Bo było sporo takich momentów blichtru i chwały, w cudzysłowie oczywiście (śmiech ). Ale znam dobrze podobne historie, wiem, gdzie i kiedy pojawiają się pokusy – bardzo często w świecie artystycznym właśnie. Dlatego, że artyści są wrażliwi, czasem wręcz naiwni. Taki też jest trochę Erwin. Choć ma trudny charakter i sprawia wrażenie zbyt pewnego siebie, jest dla mnie taką czystą postacią, kartką, która dopiero zaczęła się zapisywać. Stąd ta naiwność.
Na scenie mierzysz się z legendą Freddiego Mercury’ego i jego wykonań tych ponadczasowych piosenek. Nie trzeba znać się na muzyce, by zrozumieć, że to spore wyzwanie.
Utwory są koszmarnie trudne, naprawdę. Tym większe dla mnie wyróżnienie, że zaproponowano mi rolę w „Rapsodii z Demonem” i powierzono ten materiał z pełnym zaufaniem. Ambitus jest tu strasznie duży. Freddie miał ogromną skalę, musiałem zdecydowanie wrócić do formy. To nie są łatwe partie ani utwory – jak wspólnie stwierdziliśmy na próbach – które się powtarza. Na koncercie powinno się wykonywać je raz, bo każdy głos ma swoje ograniczenia. Mimo że śpiewam od dziecka i mam sporą wytrzymałość wokalną, co zdążyłem przetestować przy okazji innych produkcji, chwilami dają mi się mocno we znaki.
Rozumiem w takim razie, że masz dla Mercury’ego szacunek za to, co wyprawiał na koncertach.
Żałuję, że nie miałem okazji zobaczyć tego na żywo. Choć muzyką zespołu Queen interesowałem się dość dawno. Słuchałem jej w latach 80. z kaset na walkmanie Kajtek. Miałem do niego podłączone małe kolumienki z wielkim zasilaczem. Później zainteresowanie Queen zeszło trochę na bok, ustąpiło miejsca Michaelowi Jacksonowi, Toto i paru innym zespołom. Z czego się w sumie cieszę, bo pozwoliło mi się to rozwinąć. Co prawda jakiś czas temu założyłem sobie, że może nie będę już pisał ani śpiewał tak wysokich partii, jednak dobrze czuję się w tym materiale. Lubię wyzwania. Może to zabrzmi banalnie, ale warto próbować nowych rzeczy i doświadczeń, bo nie dość, że to wzbogaca, to jeszcze potem jest co pamiętać.
z http://metrocafe.pl