W trójkowych porankach trwa wielki przegląd piosenek Queen. Na pierwszy rzut poszły opowieści o trzech armatnich hitach z dyskografii Freddiego i spółki.
Ten rok bez wątpienia należy do Queen. Trwa wielka reedycja wszystkich płyt z dyskografii Królowej, emocje wzbudza powstający film o Freddiem Mercury, w którym w rolę charyzmatycznego rockmana wcielił się wyższy od niego prawie o 20 cm komik Sacha Baron Cohen. W akcję utrwalania majestatu Queen włączyła się również Trójka, w której od tygodnia w porankach Piotr Metz prezentuje opowieści o największych przebojach brytyjskiej supergrupy. Oto fragmenty pierwszych trzech spotkań z królewską piosenką.
Piosenka ta zmieniła historię muzyki rozrywkowej i jest uważana za początek epoki wideoklipów i MTV. W procesie produkcji nagranie zostało naznaczone 180 cięciami. Nie było komputerów, montowano więc z pomocą żyletki i kleju przez wiele tygodni. Same wokale nagrywano 3 tygodnie, zaś sam utwór zawiera w sobie niebagatelną liczbę odniesień. – We fragmencie "Bohemian Rhapsody" pojawia się efekt dzwonu robiony na gitarze. Został on zainspirowany muzyką dixielandowej grupy The Temperance Seven – wspominał w rozmowie z Piotrem Metzem perkusista Queen, Roger Taylor. Zdradził on, iż niesamowite harmonie wokalne zostały napisane w oparciu o analizę chórków Everly Brothers, The Crickets, a nawet Doris Day.
Przełomowy utwór w karierze Queen napisany przez Freddiego. Po raz pierwszy pojawiły tu się czterogłosowe chórki i wielokrotnie nakładane gitary. Wodewilowy charakter piosenki opowiadającej historię luksusowej prostytutki był dla fanów rockowego brzmienia Queen zaskoczeniem – Czy "Killer Queen" to rockowy numer? – zastanawiał się też Brian May. – Być może i nie, ale to nasze brzmienie, to właśnie my, czyli spadochroniarze na szpilkach. To nie zgrywa tylko paradoks, ludzie o nas mówią, że jesteśmy chodzącym paradoksem – próbował tłumaczyć legendarny gitarzysta. Utwór posłużył za nazwę najbardziej znanemu coverbandowi Queenów.
– Najważniejszy wkład basisty Johna Deacona w dorobek zespołu, utwór w całości skomponowany przez niego. John gra tu też na większości instrumentów, a słynna linia basu, zainspirowana twórczością grupy Chick, sama stała się ikoną gatunku do dziś samplowaną przez nowych wykonawców – mówił Piotr Metz o szlagierze z wydanej w 1980 roku płyty "The Game". Miejska legenda głosi, że odsłuchując piosenkę od tyłu, można usłyszeć zdanie "It’s fun to smoke marijuana", czyli "Palenie marihuany to niezła frajda". Najprawdopodobniej efekt ten jest całkowicie przypadkowy, a w każdym razie grupa nigdy nie przyznała się oficjalnie do umieszczenia takiego przesłania.
Wywiady do odsłuchania na stronie Polskiego Radia.pl