„Kwadrans później wpadliśmy do klubu „Rose’s” przy 14 Ulicy, o którym Mirek słyszał coś, choć dokładnie nie pamiętał co. Wewnątrz byli sami mężczyźni, a na scenie śpiewał transwestyta, któremu w przerwach między zwrotkami roześmiani przystojniacy wkładali banknoty za biustonosz. Wyszliśmy bardzo szybko, być może nawet za szybko, bo było to miejsce ciekawe. Niestety, wychowane w kulcie macho nasze polskie dusze czuły się nieswojo wśród samych gejów. Facet na scenie śpiewał pięknie, trochę jak Freddie Mercury, tyle że falsetem – ale o Mercurym i Queen świat się dopiero dowiadywał, więc był to dla mnie mały szok.”
fragment z interia.pl