Dziś 20. rocznica śmierci Freddiego Mercury’ego. Co współczesna popkultura zawdzięcza wokaliście Queen?
Freddie. – Musimy przygotować oświadczenie dla prasy – powiedział
frontman grupy, którą Jim opiekował się od prawie ćwierćwiecza. Było
jasne, że rzecz dotyczyć będzie stanu zdrowia muzyka.
Mercury umierał. We wrześniu obchodził 45. urodziny. Już wtedy był w
bardzo złym stanie. Leżał w łóżku w otoczeniu ukochanych kotów. Nie miał
już nawet siły sam wstawać. Powoli tracił też wzrok.
Beach był
przygotowany na to, co będzie musiał ogłosić prasie. Fatalny stan
Freddiego nie był tajemnicą, a jego przyczyny domyślali się nieomal
wszyscy. Mimo to tekst, który trafił następnego dnia do prasy, wywołał
sensację. "Jestem nosicielem wirusa HIV i mam AIDS. Uważałem za słuszne
trzymać tę informację w tajemnicy, aby chronić prywatność otaczających
mnie osób. Nadszedł jednak czas, aby moi przyjaciele i fani poznali
prawdę".
Nieco ponad dobę po opublikowaniu oświadczenia Mercury zmarł. Jako oficjalną przyczynę śmierci podano zapalenie oskrzeli
wywołane przez AIDS. Trzy dni później odbyła się ceremonia pogrzebowa
przeprowadzona w obrządku zaratusztriańskim – religii wyznawanej przez
rodziców wokalisty. Ciało Mercury’ego zostało poddane kremacji. Gdzie
spoczęły jego prochy, wie tylko Mary Austin, bliska przyjaciółka i dawna
partnerka, którą uczynił w testamencie główną spadkobierczynią.
Freddie
był jedną z największych gwiazd muzycznego show-biznesu. Mimo upływu
dwóch dekad pozostaje nią również obecnie. Szacuje się, że na całym
świecie rozeszło się do dziś około 300 mln płyt z nagraniami Queen.
Jeśli podsumować wyniki wszystkich płyt i singli, w Wielkiej Brytanii
grupa spędziła na listach przebojów więcej tygodni nawet od Beatlesów.
Tylko jedną płytę zespołu – wydaną w 1981 r. składankę "Greatest Hits" –
kupiło prawie 5,5 mln Brytyjczyków. To najlepiej sprzedający się
longplay w historii wyspiarskiej fonografii.
Zostawmy jednak
takie rekordy buchalterom liczącym zyski firm płytowych. W 20. rocznicę
śmierci Freddiego przyjrzyjmy się temu, co w spuściźnie po wokaliście
Queen zdecydowanie mniej wymierne.
Showman
–
Ukradli mi show – wściekał się za kulisami Live Aid Elton John po
występie Queen. Miał powody, bo kilkanaście minut w wykonaniu
Mercury’ego i jego kolegów na słynnej charytatywnej imprezie w 1985 r.
przeszło do legendy jako najlepszy show w historii muzyki rockowej.
Zgodnie z formułą koncertu, na którym nawet największe gwiazdy musiały
się streszczać, Queen zagrali wtedy ledwie parę piosenek. Wystarczyło,
aby zawładnąć bez reszty zgromadzonym na stadionie Wembley
kilkudziesięciotysięcznym tłumem, który posłusznie reagował na każde
polecenie dyrygującego ze sceny Freddiego.
– Mercury urodził się właśnie po to, aby śpiewać przed liczącą 1,6 mld
widownią – skomentował występ organizator Live Aid Bob Geldof,
nawiązując do liczby telewidzów, którzy oglądali koncert na całym
świecie. Muzycy industrialnej słoweńskiej formacji Laibach nagrali
później własną wersję hitu Queen "One Vision", w którym przebój pop
zamienił się w soundtrack
z totalitarnego wiecu. To wyraz uznania dla scenicznej siły
Mercury’ego, który potrafił panować nad fanami niczym popkulturowy
dyktator. – Trzymał swoją publiczność za twarz – mówił o nim David
Bowie. Freddie do dziś uchodzi za wzorzec rockowego frontmana. Kiedyś
powoływali się na niego Michael Jackson i Kurt Cobain, teraz w wywiadach
hołd oddają mu wykonawcy tak różni jak Dave Grohl czy Katy Perry.
Celebryta
–
Spośród wszystkich wykonawców Freddie posunął się dalej niż ktokolwiek
inny. No i zawsze podziwiałem facetów, którzy noszą rajtuzy – żartował
wspomniany Bowie. Prywatnie wręcz nieśmiały, w scenicznym świetle
Mercury przeistaczał się w gwiazdę, dla której nie było rzeczy
niemożliwych. Kicz, blichtr, tandeta, kamp – skutecznie balansował na
granicy tego, co w popkulturze szlachetne i obciachowe, nieustannie
puszczając przy tym oko do publiczności. W finale występu Queen wchodził
na scenę w koronie, okryty obszytą gronostajami królewską peleryną. Po
koncertach urządzał dekadenckie imprezy na kilkaset osób. A jednocześnie
nie wahał się kpić ze swojego wizerunku – jak w klipie do "I Want to
Break Free", gdzie występuje ucharakteryzowany na brytyjską gospodynię
domową, tyle że wciąż ze swym znakiem rozpoznawczym – zabójczym czarnym
wąsem. To połączenie estetycznej szarży i dystansu wciąż znajduje
naśladowców – Freddiemu wiele zawdzięczają zarówno artyści pokroju Scissor Sisters,
jak i muzycy rockowej grupy The Darkness, która jak meteor przemknęła
kilka lat temu po światowych listach przebojów. – On był wyjątkowy.
Nieustannie wymyślał siebie na nowo. Jednym słowem, był geniuszem – mówi
o nim Lady Gaga, bez wątpienia najpilniejsza dziś uczennica
Mercury’ego.
Aktywista
–
Kiedyś udzielę wywiadu, który zaszokuje cały świat – mawiał. Chodziło
mu rzecz jasna o jego seksualność. Nigdy do tego nie doszło. Rzadko
spotykał się z prasą, a jeśli już z nią rozmawiał, to nie o życiu
osobistym. To było barwne i zarazem skomplikowane – Freddie korzystał z
życia i miał wielu partnerów obu płci. Seksualne niedopowiedzenia
towarzyszyły całej jego karierze. Już w nazwie Queen ukryta jest
dwuznaczność i prowokacja – w angielskim slangu słowo to oznacza
zniewieściałego homoseksualistę. Mimo to Mercury nie mówił otwarcie o
swojej orientacji. Długo ukrywał także HIV. Wiedział o nim od 1987 roku.
Za jedno i drugie bywał krytykowany przez środowiska gejowskie.
A
jednak dziś uchodzi za symbol seksualnej emancypacji oraz walki z AIDS.
To, że przyznał się do choroby przed śmiercią, było wstrząsem dla całej
popkultury – wcześniej nie odważyła się na to żadna wielka gwiazda, a i
po jego śmierci rodziny innych celebrytów robiły wszystko, aby ukryć
prawdziwą przyczynę. Obecnie Freddie jest patronem The Mercury Phoenix
Trust – fundacji, która zbiera pieniądze na walkę z AIDS. Najnowszym
dzieckiem organizacji jest akcja "Freddie for a Day", w ramach której
przebrani za Mercury’ego wolontariusze zbierają datki na wspieranie
badań nad HIV i AIDS.
Artysta
Gdy
dwa lata temu magazyn "Classic Rock" ogłosił plebiscyt na najlepszego
wokalistę rockowego wszech czasów, Freddie Mercury wylądował na samym
szczycie. Frontman Queen wciąż żyje w pamięci fanów jako muzyk i twórca z
krwi i kości. Nawet jeśli Queen wydają się obecnie zespołem nieco
pomnikowym, a ich twórczość – odrobinę pokryta patyną.
Freddie
był twórcą większości hitów grupy – od "Bohemian Rhapsody" po "We Are
the Champions". Na pozór funkcjonują one dziś bardziej jako dzieła
historyczne niż wciąż żywa tradycja. Nawet zachwycająca się przy każdej
okazji Mercurym Lady Gaga bardziej odwołuje się do jego odwagi w
kreowaniu scenicznego wizerunku niż samej muzyki. Co prawda podczas
niedawnej gali MTV European Music Awards Gaga i żyjący muzycy Queen
zapowiedzieli wspólne występy, ale bardziej wygląda to na chwyt
marketingowy niż rzeczywisty artystyczny projekt.
Piosenki
Mercury’ego powracają albo w postaci tak bezpiecznej jak oparty na
muzyce Queen musical "We Will Rock You", albo utworów wykorzystanych w
grze komputerowej "Guitar Hero". A jednak Mercury jako muzyk jest
bliższy współczesności, niż mogłoby się wydawać. I jako frontman Queen, i
jako artysta solowy konsekwentnie przełamywał granice stylów i
gatunków.
Jako kompozytor sięgał po elementy muzyki klasycznej,
popu, musicalu, rock’n’rolla, rocka progresywnego, hard rocka, disco,
funku i muzyki tanecznej. Jako wokalista swobodnie balansował między
czysto rockową ekspresją i niemal operowymi popisami. Na długo nim stało
się to modne, mieszał rozmaite estetyki, nie patrząc na etykiety i
chronologię. Tak samo jak współczesna scena muzyczna, dzięki czemu
świetnie sprawdziłby się jako jej artystyczny patron.
z Gazety Wyborczej