Ma 35 lat i jest wokalistą zespołu Queen + Adam Lambert, założonego przez Rogera Taylora i Briana Maya, połowę oryginalnego składu grupy Queen. Nagrał trzy solowe płyty, wypełnione przebojową mieszanką popu, funky, rocka i muzyki dance: „For Your Entertainment” (2009), „Trespassing” (2012) i „The Original High” (2015). Nie tylko śpiewa, ale pisze także muzykę i teksty, ma również doświadczenie jako aktor musicalowy. Sławę zdobył osiem lat temu, kiedy zajął drugie miejsce w programie „American Idol”.
Zapytany o swoje największe inspiracje, Adam Lambert wymienia Michaela Jacksona, Madonnę, Christinę Aguilerę, Timbalanda, No Doubt, Dawida Bowiego, Led Zeppelin, The Beatles i oczywiście Queen.
Prywatnie jest homoseksualistą, otwarcie mówiącym w wywiadach o swoich preferencjach.
Już 6 listopada „Glambert”, bo tak go nazywają fani, po raz czwarty wystąpi w Polsce z zespołem Queen + Adam Lambert, tym razem w łódzkiej Atlas Arenie.
Paweł Piotrowicz: Przyjeżdżasz z Queen do Polski już po raz czwarty. Zachowałeś jakieś wyjątkowe wspomnienia z poprzednich wizyt?
Adam Lambert: Przede wszystkim odnoszę wrażenie, że chyba nigdzie na świecie nie ma drugiej takiej publiczności. Kiedy u was śpiewam, czuję wielką miłość fanów i ich ogromne zaangażowanie w całe widowisko. Znacie słowa piosenek, reagujecie w sposób spontaniczny i jesteście cudowni.
Zapewne bardzo często słyszysz pytania o możliwość nagrania nowej płyty z zespołem…
Cały czas. [śmiech]
Jako że do tej pory to się nie zdarzyło, przypuszczam, że raczej nie ma na to większych szans. Mam rację?
Faktycznie nie mamy w tej chwili takich planów, ale też nie mogę powiedzieć, że niemożliwe jest, byśmy kiedyś jednak czegoś razem nie nagrali. Kochamy się nawzajem i fantastycznie czujemy w swoim towarzystwie, a jako że jeździmy razem po świecie, to siłą rzeczy wiemy, jak razem grać. Myślę, że nowa muzyka jest kwestią zrobienia właściwiej rzeczy w odpowiednim czasie, do tego ze słusznych powodów.
Słusznych, czyli…
Szczerych, wynikających z artystycznych pobudek. Ale może nie będzie to cały album, a jakiś singiel lub EP-ka. Z drugiej strony, mamy sposobność grania najbardziej niesamowitej muzyki w historii. Jak to przebić? [śmiech] Zobaczymy, co przyniesie przyszłość.
Mówisz, że masz świetne relacje z Brianem Mayem i Rogerem Taylorem. Jesteście przyjaciółmi?
Zdecydowanie, naprawdę dobrze się dogadujemy. Ufamy sobie. Wiesz, pracujemy ze sobą już pięć lat i nie spędzamy ze sobą tylko czasu na scenie, ale także poza nią, podczas podróży czy wspólnych posiłków. Spotykamy się także poza trasami. Nasz zespół jest jak rodzina i jestem bardzo wdzięczny za tę przyjaźń. Oczywiście Brian i Roger są moimi bohaterami i idolami, królami rock’n’rolla, więc przebywając z nimi, cały czas się inspiruję. Bardzo wiele się od nich nauczyłem.
Czego konkretnie?
Dobre pytanie. Trudno mi wskazać jedną rzecz, skoro jest ich tak wiele. [śmiech] Na pewno sporo mi dało ich spojrzenie na muzykę i podejście do fanów. Oni po prostu wiedzą, co jest dla nich jest najważniejsze, jaki jest najlepszy sposób zagrania danej piosenki. Staram się w to wsłuchiwać i jak najwięcej z tego absorbować.
Śnił ci się kiedyś Freddie Mercury? A jeśli tak, to może odbyłeś z nim wtedy jakąś ciekawą rozmowę?
Nie wydaje mi się, bym kiedykolwiek miał sen o Freddiem… Bardzo często mam jednak poczucie, że naprawdę jestem szczęściarzem, mogąc śpiewać piosenki, które także on napisał. Queen to zespół, który mimo upływu lat nadal ogromnie wiele dla ludzi znaczy, więc dziękuję wszechświatowi, że mogę podtrzymywać jego muzyczne życie i przekazywać światu tę pochodnię, którą przez tyle lat dzierżył. Wiem, że wiele rzeczy, które ten zespół robił i które Freddie przekazywał, dotyczących życia, miłości i świata, mają wymiar ponadczasowy i uniwersalny.
Freddie Mercury kochał życie, muzykę, swoją publiczność, ale i szalone imprezy. Właściwie trudno go było nie lubić. Które z jego atrybutów czy cech najbardziej pasują do ciebie?
Ja także bardzo lubię imprezować! [śmiech] Często słyszę od Briana i Rogera, że prawdopodobnie dobrze bym się z Freddiem dogadał, bo obu nas cechuje apetyt na dobry czas. Mnie osobiście, poza walorami muzycznymi i wyjątkowym głosem, najbardziej odpowiada jego poczucie humoru. Łatwo je dostrzec, oglądając wywiady czy choćby fragmenty koncertów pokazujących jego swobodne i spontaniczne zachowanie na scenie. On był naprawdę bardzo zabawny i właściwe to robił to, co chciał. Był człowiekiem wolnym. Podoba mi się ta idea, bycia w stu procentach wolnym.
Ty nie jesteś?
Mam nadzieję, że jestem.
Pamiętasz najbardziej szaloną imprezę, na której byłeś?
Byłem na tylu, że…
Wybierz jedną.
Za dużo, naprawdę! [śmiech]
Jak wygląda twój typowy dzień? Jeśli w ogóle takowe miewasz…
Nie mam typowego, ale jeżeli zdarza się wolny, to uwielbiam piesze wycieczki po Los Angeles oraz lunche i obiady z przyjaciółmi. No i oczywiście wieczorne imprezy. Kiedy nie jestem w trasie czy w studio, to tak naprawdę wiodę bardzo normalne życie. A potem wsiadam w prywatny odrzutowiec z Brianem i Rogerem i wkraczam w zupełnie inny świat. Ale uwielbiam obie części mojego życia. Myślę, że balans jest bardzo istotny.
Gdybyś napisał piosenkę „Adam Lambert”, jak ona by brzmiała?
Nie wydaje mi się, że byłbym w stanie napisać coś takiego. Jeżeli już, miałaby w sobie bardzo różnorodne partie, sekcje i harmonie, bo nie wydaje mi się, bym był kimś jednobarwnym czy monotonnym. Byłaby wesoła, potem smutna, następne zabawna, potem trochę leniwa, następnie szybka, zakręcona i nieco sentymentalna. I skończyłaby się bardzo radośnie.
Jest coś, czego żałujesz?
Nie bardzo… Może za dwadzieścia lat wpadnę na pomysł, czego mógłbym żałować, ale teraz… Daj spokój stary! [śmiech]
Rozmawiamy krótko po tragedii w Las Vegas, kiedy to szaleniec zabił z okna hotelowego kilkadziesiąt osób uczestniczących w koncercie. Zamachy towarzyszące wydarzeniom muzycznym zdarzają się niestety coraz częściej. Co czujesz, kiedy widzisz takie obrazki – jako artysta, ale przede wszystkim człowiek?
Czuję się okropnie i bardzo współczuję ofiarom i ich rodzinom. To straszne, że strzela się do osób, które przychodzą na koncert, by być częścią publiczności, wspólnie z obcymi sobie ludźmi śpiewać, cieszyć się i przeżywać wspaniałe emocje. Niewiele jest równie pięknych obrazków i bardzo źle się stało, że ktoś zamienił to w taką tragedię. Lubię myśleć, że na świecie jest o wiele więcej dobrych ludzi niż złych.
A czy prezydent Trump jest dobrym człowiekiem czy złym?
Wybacz, ale nie zamierzam odpowiadać na polityczne pytania w wywiadzie dotyczącym Queen.
Od lat otwarcie mówisz o swoim homoseksualizmie. Czy podejście opinii publicznej do mniejszości seksualnych staje się twoim zdaniem coraz bardziej tolerancyjne? A może przeciwnie, wraz z rozwojem skrajnych ruchów prawicowych, zdecydowanie się pogarsza?
Wierzę, że to się zmienia pozytywnie, ale myślę, iż naprawdę odczujemy to w następnym pokoleniu. Taką mam przynajmniej nadzieję, zwłaszcza kiedy patrzę na młodych ludzi i ich otwartość na świat, nie zawsze oczywistą u ludzi starszych.
Dla mnie ważne jest, by pamiętano, że homoseksualizm jest tylko jedną z części osobowości i dlatego nie powinien ludzi dzielić ani sprawiać, że zaczynają się nienawidzić. Seksualność to nie wszystko, a jedynie kawałek tego, czym jesteśmy. Na pewno nie jest częścią naszego ducha czy duszy. Wydaje mi się, że ludzie zaczynają się dopiero uczyć tego, iż najważniejsze w życiu to być szczęśliwym. No i w ogóle to życie lubić, cokolwiek to znaczy. Coraz więcej ludzi zdaje sobie sprawę, że w świecie, w którym jest tyle mroku, zła, zgiełku i zawieruchy, są znacznie większe zagrożenia niż to, kto kogo kocha i z kim sypia.
Potrafiłbyś wskazać najpiękniejszą kobietę na świecie?
Znowu zadałeś mi pytanie, na jakie nie jestem w stanie jednoznacznie odpowiedzieć. [śmiech] Mnóstwo jest pięknych kobiet, bo one z natury są piękne. To naprawdę wielkie pytanie, którego nikt nigdy mi wcześniej nie zadał, czuję więc sporą presję… Pozwól, że odpowiem ci następnym razem. [śmiech]
Twój trzeci album „The Original High” ukazał się dwa lata temu. Podobno czwarty będzie bardziej eksperymentalny. Co to oznacza?
Nie wiem, czy określenie eksperymentalny jest najtrafniejsze, ale rzeczywiście wiele utworów brzmi inaczej, kierując się ku nieco bardziej alternatywnym brzmieniom i rozbudowanej bazie instrumentalnej… Używam na przykład o wiele więcej gitar niż na moim poprzednim albumie. Nad muzyką pracuję od roku, z różnymi ludźmi, i mam naprawdę wspaniałe piosenki. Perspektywa podzielenia się nimi ze światem bardzo mnie ekscytuje. Już niedługo.
Czujesz, że się rozwijasz?
Nie mam innego wyjścia. Dla mnie bycie artystą jest nieustającym badaniem i odkrywaniem czegoś nowego, sposobem na znalezienie nowych dróg powiedzenia czegoś, co być może już wcześniej się powiedziało albo powiedział ktoś inny. Można oczywiście trzymać się jednego stylu i w wielu przypadkach to się sprawdza, także z punktu widzenia biznesowego – masz swoją markę, ludzie takim ciebie znają i rozpoznają, nie ma co tego zmieniać. Ale ja osobiście zawsze byłem zainspirowany artystami, którzy szli do przodu, rozwijali się i nieustająco robili coś nowego.
Takimi jak Freddie Mercury i cały Queen.
Tak mi się wydaje. Kidy spojrzysz na ich katalog, przekonasz się, że oni zawsze próbowali czegoś nowego i inspirowali się właściwie każdym stylem. Mieli piosenki cięższe i bardziej metalowe, mieli też typowo popowe. W ich muzyce było miejsce na żart, na tajemniczość i agresję, na musicalowość, dramatyzm i teatralność, na smutek i radość. Korzystali z różnych brzmień, zachowując przy tym pełną wiarygodność. I właśnie dlatego byli fantastycznym zespołem.
Który utwór Queen jest najtrudniejszy do zaśpiewania?
Myślę, że to się zmienia w zależności od wieczoru. Na pewno wielkim wyzwaniem są „The Show Must Go On”, „Who Wants to Live Forever”, także bardzo wymagające, i „Another One Bites the Dust”, przez swoją agresywną partię wokalną, która zabiera bardzo dużo energii.
A masz ulubioną piosenkę?
Nie byłbym w stanie wybrać jednej. Kocham je wszystkie!
Jest szansa, że w Łodzi zaprezentujecie także jakieś mniej znane utwory, które nawet Queen z Freddiem Mercurym rzadko grali na koncertach?
Pytasz, czy będą niespodzianki? Gdybym powiedział, przestałyby nimi być. [śmiech] Oczywiście postawimy na największe hity, które tak kochamy grać, a publiczność nie może się bez nich obejść, ale gwarantuję ci, że koncert będzie inny niż każdy poprzedni. Nie tylko dlatego, że lubimy czasem zmienić kolejność utworów lub zagrać jakąś piosenkę inaczej lub nawet sięgnąć po coś mniej oczywistego. Wkładamy wiele czasu i wysiłku w to, żeby nasze koncerty nie tylko brzmiały, ale i wyglądały inaczej – pojawią się więc nowe elementy wizualne, jak światła, scenografia, dekoracje. Dzięki temu koncerty Queen są także dla nas przeżyciem świeżym i ekscytującym.
z onet.pl / Paweł Piotrowicz