Brukowa prasa kocha skandale, szmatławe artykuliki grzebiące w intymnościach gwiazd. Przed kilku laty z satysfakcją stacje radiowe podawały przyczynę zgonu Freddiego Mercury – wokalisty grupy Queen. Oto AIDS oto homoseksualista, oto zepsuty człowiek! Choć geniusz, ale … cóż zmarł na cos paskudnego! Freddie z grupą Queen zapoczątkowali w muzyce coś co zostało okrzyknięte mianem rock opery. Wykorzystywali i instrumentarium orkiestrowe i charakterystyczne dla rocka zestawy gitara, perkusja, bas klawisze i chór jak w prawdziwej operze, a wszystko po to by osiągnąć zamierzony efekt. Ich najsłynniejsze płyty to Jazz oraz Night In The Opera. Te krążki rozeszły się w wielomilionowych nakładach, a hity We Are The Champions czy Bohemian Rapsody są do dzisiaj grane przez wiele stacji radiowych. Po śmierci Freddiego sensacyjne zdało się prasie również jego pochodzenie… urodzony w Zanzibarze, do szkoły uczęszczał w Indiach, by jako nastolatek przenieść się z rodzicami do Anglii. Kochał balet, operę, przebierał się w damskie szatki. Lubił make-up… podejrzane? Genialne? Inne? Ważne, że można na tym zarobić, przyciągnąć czytelników, słuchaczy. Oto po jego śmierci jak z rękawa posypały się ohydne sugestie, że być może taka sama śmierć czeka również Eltona Johna ponieważ obaj artyści się przyjaźnili a przecież i Elton ma skłonności homoseksualne, więc? Na szczęście Elton John żyje i tworzy. Trwa to jednak zbyt długo, by mieć tak oddanych fanów jak Freddie. Niby Elton John został wprawdzie okrzyknięty wielkim artystą, ale to za sprawa Candle In The Wind oraz muzyki do Króla Lwa, a to i tak nic w porównaniu ze sława zmarłego przyjaciela.