Gitarzysta zespołu Queen, Brian May, poinformował, że musiał poddać się operacji. Uspokoił również fanów, że czuje się dobrze.
Na początku maja zeszłego roku w sieci pojawiły się informacje, że Brian May trafił do szpitala w związku z kontuzją mięśnia, której nabawił się podczas prac w ogrodzie.
„Mówiłem wam, że to naderwany mięsień i tak właśnie mnie zdiagnozowano. Myśleliśmy, że to był taki dziwny wypadek w ogrodzie” – tłumaczył gitarzysta grupy Queen.
Wszyscy mówią, że mam świetne ciśnienie krwi i utrzymuję dobrą formę, jeżdżę na rowerze, pilnuję dobrej diety. W trakcie całej sagi o bólu tyłka miałem mały zawał serca. Mówię 'mały’, bo nie odczuwałem tego jakoś strasznie. To było około 40 minut bólu w klatce piersiowej. To uczucie drętwienia w ramionach i pocenie się” – opowiadał dalej muzyk.
„Mam teorię: Przez większość ostatniej trasy miałem bardzo silny kaszel. Czułem się fatalnie i myślałem, że jestem po prostu przemęczony. Myślę, że możliwe jest, że złapałem wtedy koronawirusa” – wyznał. To powikłania po COVID-19 miały doprowadzić do zawału według gitarzysty.
Legendarny muzyk szybko doszedł do zdrowia. Teraz jednak poinformował fanów, że musiał poddać się operacji oka, by poprawić ostrość widzenia.
„I po wszystkim! Nic nie czułem. Wszystko pod miejscowym znieczuleniem z odrobiną leków uspokajających. Byłem więc cały czas świadomy i zafascynowany tą niezwykłą procedurą. Trwała tylko około 20 minut” – napisał po operacji.
za interia.pl
foto za Brianmay.com