THE OBSERVER
Rachel Cooke
5 września 2010
Brian May jest członkiem zespołu Queen i jednym z największych rockowych
gitarzystów, ale aktualnie najbardziej interesują go dagerotypy,
astronomia i pisanie bloga. Rachel Cooke sprawdza co słychać u
najbardziej "gniewnego" rockmana.
Brian May mieszka w Surrey, nie tak daleko od pola golfowego w
Wentworth, w czym nie byłoby nic dziwnego (gdzie indziej można by się
spodziewać szanowanej gwiazdy rocka?) gdyby nie to, że wcześniej tego
roku podczas publicznej sprzeczki z konserwatywnym przewodniczącym rady
miejskiej na temat polowań na lisy, May twierdził że mieszka na wsi.
Hmm. Jakby nie patrzeć, tej części Surrey wsią raczej nie można nazwać.
Są tu duże ogrody a rododendron rośnie wysoko, ale jedyne traktory jakie
tu można spotkać są z Chelsea*, a wszystkie bramy są elektryczne i mają
na sobie pisane wielką czcionką inicjały.
Dom May’a, którego właścicielem jest już od 30 lat, jest atrakcyjnym,
wielkim gmachem w stylu Arts & Crafts, włącznie z pokojami wyłożonymi
boazerią oraz wewnętrznym balkonem, i dobrze symbolizuje fakt, że
gwiazda rocka w pewnych określonych warunkach może osiągnąć pewien
określony styl życia – choć nie aż tak dobrze, jak pierwsza osoba którą
spotykam po wejściu do niego, mianowicie pracownik May’a który mówi mi,
że jest zatrudniony jako "techniczny/ogrodnik". (Podoba mi się to
określenie. Wyobrażam go sobie jak taszczy głośniki w poniedziałek, a
donice z kwiatami we wtorek. W środę poleruje gitary, a potem idzie
zasadzić trawnik do krykieta.) A gdzie jest Brian? W idealnym świecie
siedziałby w jakiejś wieży, słuchając "A Night at the Opera" i
przeglądając katalog domu aukcyjnego Bonhams. Miałby na sobie szlafrok w
odcieniu najgłębszego fioletu, z jednym z tych grzebieni z długimi
zębami do kręconych włosów wystającym nieco z kieszeni. Ale nie żyjemy w
idealnym świecie, a techniczny/ogrodnik prowadzi mnie na tył domu do
wielkiej szopy – albo może małego garażu – która służy jednocześnie za
gabinet i centrum dowodzenia Briana, gdzie znajduję go we własnej osobie
w zwyczajnych czarnych jeansach i adidasach tak wielkich i białych, że
mogłabym je wziąć za łodzie motorowe płynące po Tamizie gdybym nie miała
swoich szkieł kontaktowych.
"Cześć", mówi Brian. Pierwsza rzecz która mnie uderza to brzmienie jego
głosu, niespodziewanie delikatnego i dziewczęcego, a także dość, hm,
mało ekspresyjnego (wkrótce przekonam się, że nawet kiedy jest czymś
bardzo podekscytowany, May wciąż brzmi jakby miał wszystkiego dość).
Mówi mi że jest zmęczony, dopiero co wrócił z Ameryki gdzie promował
swoją książkę "A Village Lost and Found", w której zebrał kolekcję
pionierskich dzieł stereoskopowego fotografa TR Williamsa, umożliwiając
swoim czytelnikom, dzięki wyświetlaczowi domowej produkcji który sam
zaprojektował, zobaczyć życie we wiosce z lat 50. XIX wieku w pięknym
trójwymiarze (May jest wielkim fanem stereoskopowej fotografii i
poważnym kolekcjonerem stereoskopowych dagerotypów). Ale czy dobrze się
bawił? (Wiem, że tak; przeczytałam o tym na jego blogu, o którym
później.) "O tak, było świetnie," mówi. "Proszę, zobacz sama." Wręcza mi
plastikowy wyświetlacz i książkę, i oto przed moimi oczami stają jak
żywe malutka chatka i dziewczyna w wiejskiej koszuli. Magiczny widok,
który sprawia że znów czuję się jak dziecko. "Och, cieszę się że tak
mówisz!" mówi Brian z (prawie) radością.
Wracamy do domu, mijając po drodze piękny, zadbany ogród May’a, w którym
znajduje się również prawdziwe obserwatorium (May ma doktorat z
astronomii; powrócił do swojej rozprawy doktorskiej w 2007 roku, po tym
jak porzucił prace nad nią 30 lat wcześniej na rzecz kariery w zespole
Queen). Wewnątrz domu, May przygotowuje się do sesji zdjęciowej, dając
mi kilka chwil na rozejrzenie się. Wiem, że ostatnio spędza sporo czasu
w swoim domu w zachodnim Londynie, ze swoją żoną Anitą Dobson (znaną
jako Angie z serialu EastEnders). Ale mimo to, jestem lekko zszokowana
ilością rzeczy jakie się tu znajdują. Przypomina to trochę wizytę u
babci, ale na większą skalę. Chyba nic nigdy nie jest stąd wyrzucane.
Posążki Buddy, chińskie smoki, fotografie Briana, kartonowe sylwetki
Briana, świeczki, pluszowe pingwiny, figurki ze Star Wars, zestaw
łazienkowy (ciągle w pudełku), zegar ze Snoopym… cały dom jest nimi
zagracony. Naturalnie, ściany są ozdobione złotymi płytami – najpierw
jestem zachwycona, a następnie ogromnie, do bólu zażenowana
uświadamiając sobie, że w pewnym okresie swojego życia posiadałam
wszystkie płyty Queen – ale są tam też paski komiksowe z Danem Dare’m
oraz obraz syreny szyjącej na plaży. Obok wielkiego holu pod galerią
znajduje się jadalnia z fortepianem i ogromny stół. Są tam świąteczne
dekoracje i kiedy na nie patrzę, ogarnia mnie przeczucie że nikt tutaj
nie jadł od ostatniego Bożego Narodzenia.
Po pewnym czasie słyszę wołający mnie monotonny głos, więc udaję się do
pokoju z boazerią gdzie robione są zdjęcia. Brian jest zajęty oglądaniem
własnych fotografii na laptopie. Martwi się tym jak na nich wygląda –
"Chcę wyglądać na pana sytuacji", mówi – i prosi o moją radę. Zaglądam
mu przez ramię. No cóż. Ciężka sprawa, bo szczerze mówiąc wygląda
identycznie na nich wszystkich, tak jak wyglądał w zasadzie we
wszystkich etapach swojej kariery, i właśnie się zastanawiam jak mu to
powiedzieć, kiedy on się odwraca i odkrywam – ojej! – że ma na nosie
wprost gigantyczne okulary. Czy są jego? To chyba niemożliwe. Może
należą do Anity. Czy założył je dla żartu? Nie. Za gigantycznymi
oprawkami, jego mina jest całkowicie poważna. O rany. Próbuję się nie
śmiać. Ale nie jest łatwo. Wygląda jak jak Deirdre Barlow, albo Kathy
Burke w sitcomie Gimme Gimme Gimme.
Właśnie w tym momencie, wbrew sobie, zaczęłam zakochiwać się w Brianie
May’u – może to i dobrze. Kiedy wreszcie idziemy do jego kuchni i
zaczynamy wywiad (w pobliżu stoi deska do prasowania, jest przytulnie,
ale powinnam dodać że pod ścianą stoi automat do pinballa z Flashem
Gordonem), staje się jasne że nie będzie to zbyt łatwa rozmowa. May lubi
sobie ponarzekać i traktuje wszystko trochę zbyt poważnie. A także nie
znosi dziennikarzy, o czym wspomina mi więcej niż raz. "W druku ludzie
mogą zrobić z tobą wszystko", mówi. "Wszystko co mówisz jest rozbierane
na części pierwsze. Ludzie to uwielbiają; czekają tylko aż popełnisz
jakiś błąd." Patrzy na mnie. "A w zasadzie, to… możesz mi przypomnieć,
dlaczego to robimy?" Przypominam mu: May wyprodukował album o nazwie
"Anthems" Kerry Ellis, wokalistki która grała Meat w oryginalnej
produkcji musicalu Queen "We Will Rock You", i teraz chce jej pomóc go
wypromować. "A tak," mówi. "To dla Kerry. Włożyłem tak wiele czasu i
wysiłku w tworzenie czegoś, co moim zdaniem jest wspaniałym albumem."
Dlaczego ona? Musi być wiele osób które chciałoby żeby zajął się
produkcją ich płyty. "Ona po prostu zwaliła mnie z nóg, kiedy tylko
przyszła na casting do roli Meat lata temu [co alarmujące, "We Will Rock
You" wciąż odnosi sukces w Dominion Theatre po ośmiu latach]. Chyba po
prostu jestem jej fanem. Ona dysponuje znakomitym instrumentem i ma w
sobie pasję której zawsze się szuka w wokalistach, ale bardzo rzadko
znajduje."
Jestem pewna że docenia jego pomoc, ale nie możemy przecież rozmawiać
cały dzień tylko o niej. Pytanie tylko, od czego zacząć. W ostatnich
latach publiczny wizerunek Briana zmienił się nie do poznania. Kiedyś
był postrzegany wyłącznie jako łagodnie usposobiony gitarzysta zespołu,
którego najlepsze lata już dawno minęły, teraz jest uważany przez
niektórych za najbardziej zrzędliwą gwiazdę rocka na świecie. Nie, nie
chodzi o to że zaczął wrzucać paparazzich przed koła rozpędzonych
samochodów; głównie jest to sprawa jego bloga, Brian’s Soapbox, który
zaczął pisać w 2006 roku** i który aktualizuje regularnie. To ciekawa
lektura: Pan Pooter spotyka Michala Douglasa z filmu "Upadek" (chociaż
ma problem z pisaniem niektórych wyrazów niepotrzebnie z wielkiej
litery). Czasem jest cały w uśmiechach, podpisuje się "Bri", albo nawet
"Dr Bri" i dodaje na końcu buziaczki. Ale jest też wiele rzeczy, które
bardzo go irytują: palenie, fani sprzedający jego autografy na eBay’u,
przegrzewające się komputery, obniżanie się poziomu nauczania, ludzie
który nie zgadzają się w nim kwestii praw zwierząt.
W jednym z wpisów kilka lat temu, May narzekał że na kolacji
upamiętniającej jego menadżera trasy koncertowej nikt nie słuchał mowy
którą on, Brian, wygłosił. Co za grubiaństwo. Co gorsza, Suggs,
wokalista zespołu Madness, zażartował na temat włosów jego i Anity (para
miała podobne fryzury). "Ha ha ha", pisał Brian. "Jak bardzo można
rozczarować się na ludziach." Ostatnio, kiedy jego fundacja Save Me
walczyła o to, żeby zakaz polowania na lisy nie został zniesiony przez
nowy rząd torysów, oskarżył przewodniczącego rady miejskiej
Leicestershire, który powiedział że wiejskie społeczności nie będą
słuchały kazań od "rozpieszczonej" gwiazdy rocka, o bycie "żałosnym,
aroganckim, nadętym, smarkatym gnojkiem".
"Nie martwię się o swoją reputację," mówi kiedy o tym wspominam. "Ale
moja kampania mnie zmieniła, bo są pewne rzeczy [ma na myśli nagrania
przedstawiające okrucieństwo wobec zwierząt] których nie można
zapomnieć." Choć głosował na partię konserwatywną przez całe życie,
najwyraźniej "szokiem" było dla niego odkrycie jak bardzo torysi są
zdeterminowani w tej sprawie. "Byłem zbulwersowany." Czy w takim razie
przyjął z ulgą wiadomość o koalicji? "Nic nie jest pewne. Liberalni
Demokraci są podzieleni w sprawie polowań na lisy. Rozmawiałem z
niektórymi przed wyborami i niczego się nie dowiedziałem, i nadal nie
wiem. Na razie nic się nie wydarzyło, głosy w parlamencie rozkładają się
po równo i nikt nie wie jaki będzie wynik. Najgorszą rzeczą dla
Towarzystwa Wiejskiego, które przez cały czas tylko czekało i zacierało
ręce, byłoby gdyby odbyło się głosowanie i oni przegrali. Nie zaryzykują
tego. Ale w każdej chwili mogą znowu poczuć się pewnie.
Nadal nie rozumiem, dlaczego zajął się tym wszystkim dopiero teraz.
Polowania na lisy odbywają się przecież od setek lat. Nie zajmował się
tą sprawą dopóki Partia Pracy nie doszła do władzy, a Partia
Konserwatywna od zawsze była za krwawymi sportami. Ale Brian
niewzruszenie twierdzi, że nie jest to późna zmiana poglądów. "Zawsze
obiecywałem sobie, że jeśli zrealizuję swoje marzenia, poświęcę rok
swojego życia na polepszanie warunków życia zwierząt." Spodziewam się,
że dostał wiele emaili z pogróżkami. "Tak. Facebook to koszmar… To
było trudne i w pewnym momencie byłem mocno zdołowany. Musiałem od tego
odpocząć i poukładać swoje sprawy bo ta cała sprawa zbyt mocno
zawładnęła moim życiem. To było bardzo destrukcyjne." A co zrobi, jeżeli
rząd zadecyduje że powinno odbyć się głosowanie? "Wrócę do tego."
Wzdycha. "Dlaczego ci chorzy na umyśle bandyci chcą zabijać lisy kijami
do krykieta? Nic we mnie nie jest w stanie tego zrozumieć. Ale wolałbym
spędzać czas w swoim studiu. Nie chcę wracać do tych bzdur."
Kiedy opowiada mi to wszystko, odnoszę wrażenie że unika kontaktu
wzrokowego. Zastanawiam się: czy jest nieśmiały? "Prawdopodobnie. Tak
jak wielu innych gitarzystów, prawda? Dlatego robią tyle hałasu. Kiedy
byłem młodym chłopcem chodziłem na potańcówki i nie wiedziałem co robić.
Chodziłem do szkoły tylko dla chłopców, więc byłem bardzo wstydliwy
wobec dziewczyn. Na scenie grały zespoły i myślałem wtedy: gdybym ja tam
był, wszystko byłoby dobrze. Byłbym swego rodzaju bohaterem i nie
musiałbym się martwić o to, o czym rozmawiać z dziewczynami." Czy kiedy
jego zespół stał się później popularny, było to niepokojące czy
ekscytujące? Czy nie zaczął być podejrzliwy wobec motywów innych ludzi?
"To dość głębokie pytanie i trudno jest znaleźć w sobie odpowiedź. Z
nieśmiałością wiąże się też wielka samotność. Byłem jedynakiem. Zawsze
poszukiwałem czegoś, co pozwoliłoby mi uporać się ze samotnością. To
miało duży wpływ. Grasz dla tysięcy ludzi, jest ta fantastyczna energia,
czujesz się świetnie – ale potem wracasz do swojego pokoju hotelowego i
znowu zostajesz sam na sam ze sobą, i z wielką samotnością. Wtedy
czujesz, że potrzebujesz innych ludzi w swoim otoczeniu. To złożona sprawa."
May wychował się w Hampton***, w Londynie. Jego ojciec był kreślarzem i
słynna jest historia o tym, jak pomógł swojemu synowi zbudować pierwszą
gitarę elektryczną własnymi rękami. Brian poznał pozostałych członków
Queen w okolicach 1971 roku, kiedy wszyscy byli jeszcze studentami
uniwersytetu (albo, w wypadku ich wokalisty Freddiego Mercury,
studentami Akademii Sztuk Pięknych) w Londynie. Po tym jak poznałam
May’a, trudno mi wyobrazić sobie jak dogadywali się z Mercurym. On jest
zdecydowanie hetero, rock był wtedy bardzo macho, a Mercury był
zniewieściały na długo zanim stało się to modne. "Chodziło wyłącznie o
muzykę. Byliśmy dla siebie nawzajem jak lustro. Jak dzień i noc." Po raz
pierwszy spotkał Freddiego na obecnie nieistniejącym już Kensington
Market. "On paradował w jakimś edwardiańskim stroju, z pomponem na
rękawie. Przypomnij sobie tamten okres. Popatrz na zdjęcia Roberta
Planta. Bajeczne loki, pięknie oświetlone. Mieliśmy takie samo
podejście. Rock był przedstawieniem. Na Kensington Market panowała wtedy
cudowna, metroseksualna atmosfera. Nie dało się odróżnić kto był gejem a
kto nie, zresztą po co? Właśnie tego rodzaju energia kryła się za
powstaniem Queen." Kiedy Mercury dołączył do zespołu – przekonał ich że
nadaje się na frontmana – często ganiał wokoło na próbach wrzeszcząc jak
opętany. "Byliśmy trochę przerażeni. Nadal nie byliśmy przekonani [co do
niego]. Ale to było ekscytujące. Panowało wspaniałe poczucie
niebezpieczeństwa."
Popularność osiągnęli stosunkowo szybko. W 1975 roku byli na czołówkach
gazet w Ameryce w swoich kostiumach Zandry Rhodes. Majątek May’a
szacowany jest obecnie na 75 milionów funtów. Jaki jest jego stosunek do
własnego bogactwa? "Nieskomplikowany. Na początku nie miałem pieniędzy i
nie zależało mi. Potem trochę zarobiłem i tak naprawdę też mi zbytnio
nie zależało." Czy pamięta, jak to jest być bez grosza? "Tak, i
prawdopodobnie był to najszczęśliwszy okres w moim życiu. Mieszkałem
wtedy ze swoją przyszłą żoną [Chrissie Mullen, matka jego trojga dzieci]
w wynajmowanym pokoiku o powierzchni zbliżonej do tego stołu. Byliśmy
stłoczeni jak śledzie w słoiku, mieliśmy kuchenkę z jednym palnikiem i
żadnych problemów w życiu." Ile miał lat kiedy poczuł, że już nie musi
ciągle sprawdzać stanu konta w banku? "Myślę że nigdy nie dochodzi się
do momentu, w którym w ogóle nie trzeba się tym przejmować. Nie jest
trudno wszystko to roztrwonić, mówię ci. Nie będę wymieniał nazwisk, ale
są ludzie w podobnej sytuacji do mnie którzy muszą cały czas pracować,
żeby móc utrzymać swój styl życia. Ale nadal mam pewne dziwne nawyki.
Czasem martwię się, że za dużo wydaję na jedzenie. Myślę sobie: to
absurdalna kwota. Ale jeżeli akurat zakocham się w dagerotypach, wydam
ile tylko będzie trzeba."
Silnie podkreśla, że nie "wszedł do tego biznesu" dla sławy; zrobił to
aby osiągnąć sukces, a to, jak twierdzi, jest zupełnie czymś innym.
"Bycie sławnym ma wiele minusów. Dlatego nie lubię takich programów jak
"The X Factor". One propagują pogląd, że popularność jest czymś co
należy osiągnąć za wszelką cenę, podczas gdy w rzeczywistości każdy kto
ją osiągnie będzie srogo zawiedziony." Odpowiadam mu, że sławni ludzie
zawsze mi to mówią – wygląda na lekko zaskoczonego, Bóg jeden wie czemu
– i że lekko mnie to irytuje. Bez przesady! No naprawdę, co jest takiego
okropnego w jego życiu? "Ludzie nie rozumieją jak to jest być w tym
ciele. Spotykasz się z różnymi reakcjami. Widzisz jak idą w twoim
kierunku, widzisz po ich oczach że chcą nawiązać kontakt wzrokowy, i
myślisz: co teraz będzie? Są tacy którzy mówią: 'Przepraszam że zabieram
ci czas, ale chciałem tylko powiedzieć, że bardzo lubię twoją muzykę i
dzięki niej w 1974 roku nie popełniłem samobójstwa.’ Wymieniacie uścisk
dłoni i jest świetnie. Są też tacy którzy mówią: 'Jesteś tym gościem z
tego zespołu?’ i wtedy myślisz: 'Nie mam czasu na takie rzeczy.’ Ale
trafiają się też tacy ludzie, którzy mają problem z twoją popularnością.
Mówią: 'Moja ośmioletnia córka cię uwielbia, ale ja myślę że jesteś
beznadziejny.’"
Dlaczego więc nie stanie się niewidzialny? Idąc do jego domu obiecywałam
sobie że nie będę nic mówić na temat jego włosów – "Trzymaj się z dala
od włosów!", powtarzałam sobie w samochodzie – ale teraz pytam, dlaczego
po prostu ich nie obetnie… no wiecie, żeby nie rzucać się w oczy.
"Przecież wtedy wyglądałbym idiotycznie", odpowiada. W jego głosie nie
ma ani śladu ironii.
A co sądzi na temat prasy? Niech powie, co mu leży na wątrobie.
"Najgorzej jest wtedy, kiedy się rozwodzisz. Uwielbiają doszukiwać się
problemów małżeńskich. To było straszne przeżycie dla mojej byłej żony
[Brian rozwiódł się z Mullen w 1988 r.] oraz dzieci. Czy nie było
jeszcze gorzej, kiedy Mercury (który zmarł na AIDS w 1991 r.)
zachorował? "Kiedy już było z nim bardzo źle, wtykali kamery przez okno
w łazience. Ale udało nam się dość dobrze go ochronić. Byliśmy blisko
niego." Ale jego utrata była po prostu okropna. "Byliśmy razem jako
zespół dłużej, niż trwały nasze pierwsze małżeństwa. No, może nie
całkiem. Ale łączyły nas bardzo bliskie więzi. Zajęło nam całe lata żeby
odnaleźć się na nowo."
Jak często rozmawia z pozostałą dwójką? John Deacon, basista Queen, nie
występował z zespołem od 1997 roku. "Często rozmawiam z Rogerem
[Taylorem, perkusistą]. Nie rozmawiam z Johnem bo on tego nie chce, co
jest przykre, ale taki stan rzeczy mu odpowiada. Woli być odizolowany od
tego wszystkiego i to jego wybór, który szanuję." Czy rozeszli się w
gniewie? "Nie, właściwie to nigdy… Sytuacja bywała napięta, ale…" No
cóż. Na szczęście istnieją inne formy komunikacji niż mowa. 19 sierpnia
w czwartek, May umieścił na swoim blogu wpis o treści: "Wszystkiego
najlepszego z okazji urodzin, Deacy! Bri."
Muszę już wychodzić; kierowca May’a przyjechał żeby zabrać go do
Londynu. Wychodzimy przez jego studio, które wygląda bardzo nowocześnie,
a potem znów przez ogród, gdzie May uśmiecha się do pracującej tam
dziewczyny. Wygląda na odrobinę szczęśliwszego niż w momencie kiedy
przyjechałam, ale obawiam się że ten stan nie potrwa długo (i mam rację;
kiedy następnym razem zaglądam na jego bloga, Bri jest oburzony, między
innymi, postawą koalicji wobec praw zwierząt: "Prawdopodobnie
najbardziej nieprzychylna jaką widzieliśmy do tej pory," pisze, przez co
myślę że jest nieco na bakier z historią). Całujemy się na pożegnanie i,
bardzo uprzejmie, nalega żeby jego kierowca odwiózł mnie na skraj jego
posiadłości, mimo że dojście tam zajęłoby mi tylko dwie minuty. Tak też
się dzieje, chociaż czuję się skrępowana. Po dojechaniu na miejsce
wysiadam z samochodu, a brama płynnym ruchem zamyka się za mną, jakby
poruszana niewidzialną ręką. Spodziewam się, że nagrywa mnie kamera. Czy
powinnam obrócić się i pomachać? Kusi mnie, ale w końcu decyduję się
żeby iść dalej, zachowując swój uśmiech dla świata zewnętrznego.
* Chelsea tractor – określenie na samochód terenowy, którym właściciele
jeżdżą wyłącznie po mieście
** naprawdę w 2002 roku
*** naprawdę w Feltham
tłumaczenie Michał "Wundżun" Dettlaff
redaktor
http://queencorner.ovh.org
serdeczne dzięki za ten artykuł!!!!
Dla mnie najbardziej istotne po przeczytaniu tego artykułu jest to, że niestety nie ma raczej wielkich szans (nad czym ubolewam)na to aby Janek dał się namówić na jakiś jubileuszowy koncert uświetniający 40-lecie Queen w przyszłym roku (mam nadzieję że takowy się odbędzie na Wembley lub w Hyde Parku)
Artykuł naprawdę warty uwagi, czytając czułem się jakbym sam odwiedził Naszego Bri’a w jego domu, niesamowite.