Wywiad e-mailowy z Brianem May’em
David Chui, New York Times, listopad 2005 r.
1. Gdy Freddie po raz pierwszy przedstawił wam „Bohemian Rhapsody” przed nagraniem A Night At The Opera, czy pamiętasz swoją pierwszą reakcję oraz reakcję Johna i Rogera? Czy pomyśleliście coś w stylu „Ta piosenka nigdy nie będzie przebojem”? (Słyszałem, że mieliście wiele zażartych kłótni o to, czyją piosenkę umieścić na albumie.) Co takiego było w tej piosence, że przyciągnęła twoją uwagę?
BRIAN MAY: Szczerze mówiąc nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek z nas wtedy zastanawiał się czy piosenka będzie przebojem. Zawsze skupialiśmy się na tym, żeby stworzyć album… deklarację tego, jaką fazę twórczości akurat przechodzimy… single były dla nas czymś krótkotrwałym… REKLAMą albumu. Nie sądzę, żeby ktokolwiek z nas zdawał sobie sprawę wtedy, że będą odgrywały aż tak ważną rolę. Ale to też wielka szkoda, bo zupełnie zniekształciły odbiór tych albumów, dla wszystkich z wyjątkiem wiernych fanów. Pomyśleliśmy po prostu, że plan Freddiego co do „Rapsodii” był intrygujący i oryginalny, i warty wysiłku. Nawiasem mówiąc, tytuł wymyślił dużo później… Freddie miał swój starannie przemyślany projekt, do którego przyczyniliśmy się najlepiej jak mogliśmy, ale zawsze były jakieś zmiany w trakcie postępu prac nad utworem. Pamiętam, na przykład, że pierwsza wersja tekstu miała fragment „I’m just a poor boy, in need of some sympathy”… Później Freddie oczywiście zmienił ją tak, że miała przeciwne znaczenie („I’m just a poor boy, I need no symphaty”) Droga naszych perypetii w studiu była zawsze bardzo zawiła.
2. Czy sądziłeś wtedy, kiedy robiliście wielokrotne nakładanie ścieżek w części operowej, że to jest gruba przesada? Czy to prawda, że na skutek tych nakładek w pewnym momencie z taśmy zszedł cały tlenek żelaza? (tlenek żelaza tworzy ferromagnetyczną powłokę taśmy – przyp. tłum.)
„Przesada”? Co to znaczy? Nie, oczywiście że nie sądziliśmy, że to za dużo… niby dlaczego? Gdzie były zasady? Najlepsze było to, że nie mieliśmy żadnych ograniczeń. Byliśmy zdolni do wszystkiego.
Tlenek faktycznie zszedł z taśmy… niewiele brakowało, a stracilibyśmy nagranie.
3. Jak opisałbyś wkład Roy’a Thomasa Bakera w tworzenie piosenki? Co wniósł on do nagrania?
Roy tak naprawdę zajmował się technicznymi sprawami… Na początku, przy pierwszym albumie, zajmował się wyłącznie inżynierią, ale w miarę jak doszliśmy do czwartego albumu, stał się kimś w rodzaju „nadzorcy”, natomiast częścią praktyczną zajął się Mike Stone. Wszyscy byliśmy na tyle samodzielni, żeby w dużej mierze sami się produkować już wtedy, gdy skończyliśmy prace nad pierwszym albumem! Ale Roy zawsze pomagał nam w rozwiązywaniu problemów. Tego właśnie oczekujesz od producenta. Zwłaszcza jestem wdzięczny Roy’owi za to, że wspierał nas w tym, co chcieliśmy artystycznie osiągnąć w naszych początkach. I był tak biegły we wszystkich mechanizmach związanych z nagrywaniem płyt, że zawsze mieliśmy pewność, że wszystko jest w porządku pomiędzy nami a taśmą, kiedy był w pobliżu. Nikt z zespołu nie pozwoliłby mu wpływać w żaden sposób na strukturę piosenek… zresztą, i tak wcale by tego nie chciał. Uwierz mi, Freddie nigdy nie pozwoliłby NIKOMU sobie powiedzieć, ile „Galileo” ma być w piosence! Nasza niezależność wzięła górę przy następnym albumie, kiedy skończyliśmy współpracę z Roy’em, a jego funkcję przejął Mike Stone, który wtedy był już samodzielnym znakomitym inżynierem i producentem (album Day at the Races, Somebody to Love, We Are The Champions, We Will Rock
You itd. to jego dzieło). Ale potem znowu rozpoczęliśmy współpracę z Roy’em, i to bardzo udaną… przy albumie Jazz. (Fat Bottomed Girls itd.) Potem znowu się rozstaliśmy! Do Monachium, i następna epoka.
4. Czy dzisiaj masz choćby najmniejsze pojęcie o czym jest Bohemian Rhapsody? Czy Freddie wspominał coś o jej pochodzeniu? Może teraz, z okazji 30 rocznicy wydania albumu, prawdziwe znaczenie utworu zostanie odkryte?
Nie chcę o tym mówić. Wiem bardzo dobrze, co kryło się w umyśle Freddiego, ale była między nami wtedy niepisana umowa, że prawdziwe sedno tekstu piosenki to prywatna sprawa autora, ktokolwiek by nim nie był. Do dzisiaj to szanuję. Zresztą, i tak nie znoszę wyjaśniać znaczenia piosenek… jeśli są dobre, to tego nie potrzebują. Dużo później, rzeczywiście czasami współpracowaliśmy nad tekstem… Zwłaszcza blisko współpracowałem z Freddiem nad słowami do „It’s A Hard Life”… mieliśmy fantastyczny dialog, patrząc na każde słowo, próbując znaleźć wspólne doświadczenia, chociaż dotyczące czego innego… ale to jednak piosenka Freddiego.
5. Czy uważasz ją za najlepszą piosenkę w repertuarze Queen? Czy zmieniła na lepsze los zespołu po tym jak stała się hitem w 1975 roku?
Co? Bohemian Rhapsody? Wyciągnęła nas z długów! Najlepsza piosenka? Kto to wie? Z pewnością miała największy wpływ na największą liczbę ludzi na świecie… chociaż pewnie We Will Rock You albo We Are The Champions też są blisko. Ale najlepsza? Cóż, nie jestem pewien czy piosenki można obiektywnie oceniać, jak jakieś ziemniaki na konkursie ogrodniczym.
6. Jak to było grać tą piosenkę znów na ostatniej trasie, zwłaszcza z jednoczesnym udziałem Freddiego i Paula Rodgersa w czasie jej wykonywania?
Naprawdę coś w tym było. Jestem zadowolony z rezultatu. To ja to wymyśliłem w ten sposób… Lubię stwarzać „wielkie chwile”, jeśli można to tak nazwać. To moje hobby! Wiedziałem, że musimy podjąć wyzwanie zaangażowania w to w jakiś sposób Freddiego, żeby miał należne sobie miejsce, ale żeby jednocześnie nie umniejszać roli Paula. I to było to. Wyszło tak trochę w formie „kina”, żeby godnie oddać hołd Freddiemu. Ale też byliśmy tam tu i teraz, choć pamiętający i dumni z przeszłości, jak powinno być. To było wspaniałomyślne ze strony Paula żeby wziąć w tym udział… a w rezultacie fani Queen szanowali go jeszcze bardziej po tym, jak zobaczyli efekt.
7. Dlaczego twoim zdaniem „Bohemian Rhapsody” stała się tak ważną częścią historii rocka (wciąż zajmując czołowe miejsca w plebiscytach) i popkultury („świat Wayne’a”)? Czy kiedykolwiek może jeszcze powstać druga taka piosenka?
Nie wiem. Pewnie po prostu jest tak cholernie dobra.
Pozdrowionka! I powodzenia z artykułem. To było przykre zobaczyć ten zjadliwy komentarz w waszej gazecie, napisany przez kogoś, kto nawet nie widział naszego koncertu. To było dla nas destruktywne i nawet nie wiem, co tego gościa zmotywowało. Może przywrócisz dzięki temu równowagę. Do zobaczenia w marcu… kiedy zaliczymy Amerykę.
– Brian
z BrianMaySoapBox
tłumaczenie Wundżun