Dowodem na to jest wydany właśnie na płytach CD i DVD koncert z 1974 roku. Queen byli wtedy jeszcze przed swymi największymi sukcesami – wydali dopiero dwa albumy, mieli w dorobku zaledwie jeden, zupełnie dziś nieznany przebój – „Seven Seas Of Rhye”. I wtedy trafiła im się naprawdę wielka gratka – możliwość zagrania w londyńskiej sali Rainbow, jednym z najbardziej prestiżowych miejsc koncertowych na świecie w tamtym czasie. Wielu przyjaciół odradzało muzykom ten występ, wszak przecież do niedawna grali w małych pubach. Mercury z kolegami postanowili jednak podjąć ryzyko – i wygrali!
Oczywiście, słychać w nagraniach, które trafiły na album, że nadal mamy do czynienia z zespołem, który dopiero się rozpędza. Ale to dobrze – bo jest w ich brzmieniu młodzieńcza energia, klubowa surowość, naturalna dzikość. Queen daleki był wtedy od wykonawczej perfekcji, jeszcze nie stworzył „Bohemian Rhapsody”, a o „Radio Ga Ga” nawet mu się nie śniło. Dlatego grają ostro i czadowo, lokując się nawet bliżej hard rocka niż prog-rocka.
Potężne riffy gitar uzupełniane masywnymi bębnami stanowią idealny kontrapunkt dla bogatej warstwy wokalnej – ekspresyjnego głosu Mercury’ego i zespołowych chórków. „Now I’m Here”, „Ogre Battle” , „Killer Queen”, „Seven Seas Of Rhye” i „Stone Cold Crazy” to najbardziej porywające momenty show. Świetnie wypada też końcówka – bo najpierw rozbrzmiewa dynamiczny „Modern Times Rock’n’Roll”, potem klasyczny „Jailhouse Rock” i wreszcie na finał wieńczący od wtedy na zawsze występy grupy „God Save The Queen”.
Na płycie DVD można zobaczyć, że muzycy z Queen hołdowali wtedy modzie łączącej glamową ekstrawagancję z progresywną teatralnością. Mimo to, ich image był jeszcze męski, szorstki, bliski temu, jak w tamtym czasie nosili się młodzi ludzie na ulicach Londynu czy Manchesteru. Mercury, choć wymalowany i już z obnażoną piersią, tryska ciągle zmysłowym testosteronem. My wiemy jednak, że wszystko to ulegnie z czasem radykalnej zmianie, która niestety zajdzie zdecydowanie za daleko. (8/10)