W audycji "Stona 1., Strona 2." Piotr Metz dokończył swą opowieść o historii płyty "A Night at the Opera".
Wydana w 1975 roku płyta "A Night at The Opera" swój tytuł zawdzięcza
jednemu z filmów braci Marx ("Noc w operze") i jest uważana za jeden z
najwspanialszych albumów wszech czasów.
– To dobra robota, bardzo eklektyczny album, no i jest tam "Bohemian
Rhapsody", ale nie nazwałbym jej naszą najlepszą płytą – przyznaje
perkusista zespołu, Roger Taylor – Pewnie to nie nasza najlepsza płyta, ale nasz "Sierżant Pieprz".
Brian May: – Dla nas to była sprawa życia i śmierci.
Gdyby ten album nie odniósł sukcesu, ten zespół by się rozpadł. Łatwo
jest stawiać na jedną kartę, gdy się nie ma nic do stracenia. Jeżeli już
mieliśmy zginąć, chcieliśmy od własnych błędów.
Muzyków początkowo interesowało połączenie wokalnych partii w stylu grupy Yes z hard-rockowymi riffami Led Zeppelin.
Taki był punkt wyjścia, bo potem do stylów wykorzystanych przez Queen
doszły opera, heavy metal, pop, folk, music hall, jazz tradycyjny, a
nawet hymn Wielkiej Brytanii. – Nie chcieliśmy robić typowego
rock’n’rolla. Myśleliśmy o wszystkich zabawach z dźwiękiem nie do końca
serio. Nie dla wszystkich słuchaczy mogło to być oczywiste, a my
chcieliśmy zrobić krok dalej od standardowego hard-rockowego albumu.
Jak wspomina Brian May, muzycy nie narzekali na natchnienie. –
Pisaliśmy wtedy jak szaleni. Każdy z nas pisał masę utworów. Potem była
walka, czyje piosenki dostaną się na płytę.
Problemy, które dotykały zespół były raczej natury przyziemnej: – To
był moment, kiedy byliśmy już prawie bankrutami. Mieliśmy olbrzymie
problemy z naszym managementem. A tu nagle udało się nam podpisać nowy
kontrakt z menadżerem Eltona Johna, który obiecał "ja wyciągnę was z
długów a wy róbcie płytę". No i wypluwaliśmy z siebie piosenkę za
piosenką. Strasznie dużo tego było – wspomina May.
Tajemniczy napis na okładce
Na okładce płyty „A Night AT the Opera”
oraz kilku innych albumach widnieje napis zakończony wykrzyknikiem „No
synthesizers!” – nie zawiera syntezatorów. Wyjaśnia Roger Taylor:
– Na pierwszej naszej płycie Brian bawił się efektami harmonicznymi na
gitarze, co wówczas było nowością. Wiele naszych recenzji, pamiętam
zwłaszcza jedną, Chrisa Welcha w "Melody Maker",
gazecie, co muszę zauważyć, znanej raczej z nierzetelności niż
odwrotnie, było napisane "super syntezatory!", a to oczywiście wszystko
było zagrane na gitarach, syntezatory były wówczas monofoniczne, można
było grać na nich wszystko, ale nie akordy. Raz próbowaliśmy się bawić w
studio dużym ARP-em i jedyne, co nam wyszło to odgłosy bliskie
fizjologicznym. To nas zniechęcało do tego urządzenia i dlatego
postanowiliśmy, że na kilku następnych albumach napiszemy na okładce "no
synthesizers".
Cygańska Rapsodia jako popis perfekcjonizmu Freddiego
Na "A Night At The Opera" znalazł się jeden z najsłynniejszych
rockowych utworów, "Bohemian Rhapsody". Przez twórców Księgi Rekordów
Guinessa został uznany najlepszą brytyjską piosenką wszech czasów.
Piosenka ta jest jedyną w historii, która dwa razy w sezonie Świąt
Bożego Narodzenia docierała do 1 miejsca na listach przebojów, za każdym
razem rozchodząc się w milionie egzemplarzy.
To właśnie do "Bohemian Rhapsody" Queen stworzył pierwszy oficjalny
wideoklip. Powód jego powstania był prozaiczny. Zespół odbywał właśnie
trasę koncertową i nie mógł pojawiać się regularnie w programie Top Of
The Pops.
Roger: – "Bohemian Rhapsody" po prostu
kiedyś przyniósł Freddie do studia. Miał to zaplanowane w każdym
szczególe. Na okładce swojego notesu miał rozpisany każdy chórek, każdy
szczegół. W głowie miał dokładny plan jak to zrobić i jak ma to brzmieć.
Ta piosenka jest w całości jego dziełem. My tak naprawdę nagrywając to,
przez większość czasu nie wiedzieliśmy co z tego wyjdzie. To było
niezwykłe, te kosmiczne harmonie, on to wszystko miał w swojej głowie.
z polskieradio.pl