Rozmowa z Janem Niedźwiedzkim, pomysłodawcą koncertu „Queen Symfonicznie”, który w niedzielę odbędzie się w Hali Opery w Szczecinie. Patronat nad koncertem objął „Kurier”.
– Dlaczego zdecydował się pan stworzyć koncert symfoniczny złożony z piosenek Queen?
– Muzyka tej grupy zawsze mi towarzyszyła, zarówno w życiu prywatnym jak i edukacji muzycznej. W listopadzie 2011 przypadała dwudziesta rocznica śmierci Freddiego Mercury’ego. Chciałem wtedy złożyć hołd temu artyście, którego cenię i postanowiłem zorganizować koncert z muzyką Queen wykonaną przez kameralny zespół orkiestrowy. Początkowo to była moja prywatna inicjatywa fana. Nie spodziewałem się, że powstanie z tego wydarzenie, na które będzie tak duże zapotrzebowanie i będziemy grać koncerty w całej Polsce.
– Jak z perspektywy kogoś, kto na co dzień zajmuje się muzyką poważną wygląda twórczość Queen?
– To muzyka rozrywkowa na najwyższym poziomie. Tworzyli ją świetni instrumentaliści. Wiele osób zapomina, że Queen to nie tylko Freddie Mercury, ale czterech niezwykle zdolnych muzyków. Najbardziej podobają mi się ich płyty z lat 70., te utwory są ciekawie zaaranżowane, mają interesujące harmonie, chórki, zmienne tempo. Są wśród nich prawdziwe perełki, jak chociażby piosenka „Good Company”, która brzmi jakby grał ją big band.
– Dyskografia Queen to kilkanaście płyt studyjnych. Wybierając utwory kierował się pan swoją prywatną listą przebojów, czy stawiał pan na piosenki z zestawu tych najbardziej znanych hitów?
– Dokonanie ostatecznego wyboru było dość trudną decyzją. Początkowo wybrałem trzydzieści utworów, ale wiadomo, że koncert nie może trwać kilku godzin. Poza tym muszę wziąć pod uwagę, że na występ nie przyjdą wyłącznie fani, którzy znają całą dyskografię. Musiałem więc dojść do kompromisu z samym sobą i wybrać piosenki, które lubię, ale też kilka z nich skreślić z listy.
– Zmieniał pan coś w tych utworach, czy to raczej przeróbki wierne oryginałom?
– Generalnie starałem się nie zmieniać za dużo, najwyżej uwypuklać pewne rzeczy. Jeżeli w danej piosence pojawia się motyw swingowy, to starałem się go zrobić jeszcze bardziej swingowo itp. Jednak trzymam się oryginału z szacunku dla tej muzyki, bo do niej nie trzeba nic dodawać. To mogłoby wypaść dość śmiesznie. Ponadto, ludzie, którzy przychodzą na koncerty są przywiązani do określonych melodii i harmonii.
– A jak się panu pracowało nad tymi bardziej skomplikowanymi fragmentami, np. częścią operową w „Bohemian Rhapsody”?
– Im więcej planów harmonicznych, tym lepiej, bo wtedy wszystko układa się samo z siebie, łatwiej to zaaranżować na wiele głosów i instrumentów. Więcej problemów miałem z tymi prostszymi piosenkami, jak np. „Radio Gaga”.
– Od razu pan widział w roli Freddiego Mercury’ego Mariusza Ostrowskiego, czy był jakiś casting?
– Mariusz był pierwszą osobą, o której pomyślałem. Znałem go wcześniej, współpracowaliśmy już i wiedziałem, że jest dobry wokalnie. Poza tym jest nawet trochę podobny do Freddiego.
– Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Szymon WASILEWSKI
z Kuriera Szczecińskiego