16 lat po śmierci Freddiego Mercury’ego Brytyjczycy wciąż chcą słuchać Queen. Niedawny plebiscyt Radia BBC pokazał, że na Wyspach grupa cieszy się nawet większym uznaniem niż The Beatles.
Tymczasem muzycy Queen postanowili wykorzystać niegasnącą popularność swojej grupy. Właśnie zakończyli pracę nad pierwszym studyjnym albumem, na którym Mercury’ego za mikrofonem zastąpił Paul Rodgers. Powrót Queen zwiastuje dwupłytowe wydawnictwo DVD „Collector’s Box” z filmem dokumentalnym oraz teledyskami i fotografiami z wczesnego okresu kariery zespołu. Wkrótce rozpoczną się też zdjęcia do filmu fabularnego o życiu Freddiego Mercury’ego. W rolę gwiazdora wcieli się znany z „Borata” Sacha Baron Cohen. Legendę grupy skutecznie podtrzymuje też popularny londyński musical „We Will Rock You” autorstwa Bena Eltona, a produkowany przez samego Roberta De Niro.
Brytyjczykom wciąż brakuje niezwykłego głosu i osobowości Mercury’ego, więc wytrwale poszukują jego spadkobiercy. Do roli następcy przymierzano m.in. Robbiego Williamsa, Justina Hawkinsa (The Darkness), a ostatnio młodego Mikę, którego ze względu na dandysowskie usposobienie, egzotyczną urodę i niespecjalnie skrywany homoseksualizm, złośliwi brytyjscy krytycy nazywają małym Fredkiem. Krytycy natychmiast rozpoznali ten charakterystyczny falset, sposób gry na fortepianie i teatralną ekspresję. „Zaczyna mnie to już męczyć” – żali się pochodzący z Libanu Mika. Jak twierdzi niespełna 24-letni wokalista, nie podoba mu się ani krzykliwy styl Mercury’ego, ani muzyka Queen. Media jednak nie dały tak łatwo za wygraną, wyciągnęły mu zdjęcia z gitarzystą Brianem Mayem, a „Daily Mirror” dowiedział się od swojego informatora, że muzyk był gotowy zapłacić każde pieniądze za możliwość nagrywania na oryginalnym fortepianie Mercury’ego.
To zresztą nie pierwsze tego typu działania w mediach, cztery lata temu, kiedy karierę robiła hardrockowa grupa The Darkness, a jej wokalista Justin Hawkins z rozwianą czupryną biegał po scenie w obcisłych spodniach i oryginalnym falsecikiem zachęcał publiczność do wspólnego śpiewu, nie było wątpliwości, kto był dla niego wzorem. Nawet sam natychmiast przyznał, że decyzję o graniu rocka podjał po wieczorze karaoke, podczas którego wykonał (ponoć brawurowo) wielki przebój Queen „Bohemian Rhapsody”. W swoim wizerunku wykorzystał też charakterystyczną fryzurę „blond pudla”, jaką w latach 70. nosił perkusista „Królowej” Roger Taylor. Podobnie kreował swój styl sceniczny również Axl Rose z zespołu Guns N’Roses. „Jakbym nie trzymał w ręku tekstów Mercury’ego jako dziecko, nie wiem, gdzie bym teraz był” – tłumaczy Rose. „Od niego wiele nauczyłem się o różnych gatunkach muzyki, co otworzyło mój umysł. Nie miałem w życiu nigdy większego nauczyciela niż on”.
Wpływ, jaki grupa Queen wywarła na muzykę rockową przełomu lat 70. i 80., był olbrzymi. W wywiadach hołd zespołowi oddawali nie tylko Gunsi, ale też muzycy Def Leppard i Metalliki. Swoje zrobiła też scena z komedii „Wayne’s World”, w której bohaterowie jadąc samochodem, grają na wyimaginowanych gitarach i machają głowami w rytm solówki z „Bohemian Rhapsody”. Jednak to nie tylko ten utwór, uznawany na najważniejszy w historii muzyki, unieśmiertelnił grupę. Queen nigdy nie miał w swoim repertuarze dwóch takich samych hitów. Styl zespołu nieustannie się rozwijał, a muzyków fascynował rock we wszelkich odmianach – classic, hard, glam, a przede wszystkim progressive. Potrafili też żenić z nim inne gatunki, np. wodewil, fortepianową balladę, funk i disco.
Prawdziwą tajemnicą grupy Queen był jednak rozmach, z jakim wykonywał swoje utwory na największych stadionach. Freddie Mercury kochał tłumy, uwielbiał wdzięczyć się do ludzi, paradować z dumą po scenie jak królowa i nawoływać do wspólnego śpiewu. Grupa budziła histerię w Japonii, przyciągnęła ponad pół miliona ludzi na koncerty w Ameryce Południowej oraz biła wszelkie rekordy w ojczyźnie, grając w Knebworth Park dla 300 tys. osób. Na takie okazje powstały do dziś dobrze znane „We’re The Champions” i „We Will Rock You”.
Osobowość Mercury’ego do dziś budzi ogromne emocje oraz podziw wśród fanów i muzyków. Tak naprawdę każdy z nich tylko marzy o tym, żeby się znaleźć na jego miejscu. Dwa lata temu tuż przed ponownym wejściem grupy Queen do studia, głośno mówiono o tym, że wokalistą zostanie sam Robbie Willimas. On sam podgrzewał atmosferę słowami: „Zabiłbym za możliwość zaśpiewania z tymi gośćmi”. Na szczęście muzycy szybko zdementowali tę informację. „Nie chcę być okrutny, ale Robbie nie jest Freddiem Mercurym” – mówił basista John Deacon.”Freddie nie może być przez nikogo zastąpiony. A szczególnie przez niego”. Bo nie wystarczy być gwiazdą i pupilkiem publiczności, trzeba mieć jeszcze wielką charyzmę i równie wielką osobowość. Czy taką osobowością może poszczycić się Paul Rodgers? Przekonamy się już wkrótce, gdy grupa wyda płytę i ruszy na światowe tournée (w 2008 r.). Sami muzycy nie wierzą chyba jednak, że były wokalista zespołu Free może zastąpić Mercury’ego, skoro swoje nowe projekty ekipa firmuje nazwą Queen + Paul Rodgers.
Jacek Skolimowski
Dziennik 12-06-2007