Zupełnie niezwykłą i nieporównywalną z innymi, jest dla Mariusza rola lidera Queen, Freddiego Mercury’ego, którą odgrywa podczas koncertów „Queen Symfonicznie”. I o tym przede wszystkim rozmawialiśmy…
Lubisz Queen i Freddie’ego Mercury’ego?
Kto ich nie lubi? Kto nie śpiewał nigdy „We are the Champions” i innych znanych piosenek?
Jaki jest Twój ulubiony utwór?
Chyba nie mam takiego, który bym bez przerwy wałkował.
Jak długo trwa Twój występ?
Na koncercie śpiewam 3 piosenki: „We will rock you”, „We are the Champions” i jako bis „I want to breakfree”. Choć jest to tylko 15 minut, moim obowiązkiem jest dać z siebie wszystko, bo trzydzieści kilka osób (orkiestra, obsługa – przyp. A.Ż.) pracuje na to, bym dobrze zakończył koncert. Jeśli spieprzysz sprawę, ludzie nie będą pamiętali, że wcześniejsza godzina i czterdzieści minut były super.
Energia, która się wytwarza – sprawia, że czuję, jakby to była godzina. Wyczerpanie fizyczne jest ogromne. Moim zadaniem jest wejść, zrobić show i zejść. Mam na to określoną ilość nut, słów. Nawet, jeśli jestem niepewny, denerwuję się, bo np. dawno tego nie robiłem, wychodzę i czuję wielki przypływ energii. Po tych 15 minutach jestem zmęczony, ale jednocześnie naładowany, nakręcony…
Skąd pomysł na projekt Queen Symfonicznie i na odgrywanie roli Freddie’ego Mercury’ego?
To pomysł Janka Niedźwieckiego – szefa orkiestry Alla Vienna. Zebrał grupę muzyków oraz chór – VividSingers, a potem obmyślił sobie, że może na koniec przyjdzie jakiś śpiewający aktor, żeby całość zyskała bardziej aktorski, charyzmatyczny wyraz. Pracowaliśmy wcześniej razem i może dlatego mnie zatrudnił.
To jest dla mnie mega wyzwanie, bo Freddie był, jest i będzie niepowtarzalny. Z mojej strony jest to „cytat” i ludzie podchodzą do niego z uśmiechem. Wcześniej przez półtorej godziny pracują na to filharmonicy i chór. W tym czasie budują taką energię, klimat, nastrój, że nie można tego zmarnować.
Jesteś przede wszystkim aktorem. Jak sobie radzisz ze śpiewaniem?
Jestem aktorem śpiewającym. Miałem kiedyś dwa zespoły, studiowałem w Studium Wokalno-Aktorskim w Gdyni, gram w spektaklach muzycznych. Występuję również w dramacie „Freddie” w Warszawie, gram kochanka Freddie’go – Jima Huttona.
Ktoś Cię kiedyś rozpoznał na ulicy jako Freddie’ego?
Nie, ale oczywiście zaraz po koncercie jestem rozpoznawalny przez publiczność. Moja kreacja? Ludzie widzą wąs, kurtkę… Po zapowiedzi, że pojawi się Freddie, wpadają w szał… W Warszawie poleciały na scenę nawet majtki.
Damskie?
Tak.
Przechowujesz?
Tak, zamierzam oprawić w antyramę! (śmiech)
Projekt Queen Symfonicznie, teatr, film – w której z tych trzech dziedzin najlepiej się realizujesz?
Kocham różnorodność. Domeną aktorstwa jest wcielanie się w inne charaktery, osobowości. Próba stania się na chwilę innym człowiekiem jest wspaniała. Dostajesz tekst sztuki, ale na początku emocje są schowane. Jesteś innym człowiekiem, musisz się nauczyć chodzić i mówić tak jak ten bohater. Musisz poznać osobowość postaci. W teatrze jest inaczej niż na koncercie, masz kilka miesięcy, by się przygotować.
Niekoniecznie. W filmie, jeśli masz do czynienia z mądrymi producentami, dadzą Ci czas na przygotowanie się. Jeżeli jesteś brany do roli na zasadzie przyklejonej łatki, a więc „lubi grać złych”, „ten jest śmieszny”, albo „ten jest dobry”, bo blondyn, to szybko się odnajdziesz i sobie poradzisz.Natomiast jeśli masz zbudować coś poważniejszego, musisz mieć na to czas. Oczywiście możesz sięgnąć po swe szufladki, wytrychy, posługiwać się nimi, ale będzie to pozbawione głębi.Masz jakieś marzenia aktorskie?
Nie, po prostu chciałbym grać innych ludzi, niż jestem. Inaczej wyglądających, inaczej się ruszających, inaczej mówiących.
Do tworzenia tak, do mieszkania niekoniecznie. Miasto nie jest piękne. Ale jest tutaj także mnóstwo inspiracji: Piotrkowska, Manufaktura, Księży Młyn. To świetne miejsca do chodzenia, zwiedzania, spędzania czasu. Widać murale, graffiti – to taka odpowiedź artystów na otaczającą szarość.
Szkoda, że Piotrkowska nie jest deptakiem, jeśli przechodząc przez ulicę nie spojrzysz w bok, możesz zostać zgniecionym.Rozmawiał Adam Żeberkiewicz