Tournee grupy Queen. Zespół zaplanował 40 występów w Europie. Polska jest obok
Albanii jednym z kilku krajów, do których nie przyjedzie. Polscy fani byli za to w Pradze
Poczułem na koncercie Queen i Paula Rodgersa niepowtarzalny rodzaj
magii, o którym śpiewał Freddie Mercury. I, co niesamowite, najbardziej
dała ona znać o sobie wcale nie wtedy, kiedy oglądaliśmy wokalistę w
archiwalnych filmach i na zdjęciach wyświetlanych na telebimie.
Ciarki
biegały po plecach, gdy po krótkiej uwerturze "Bohemian Rhapsody"
Freddie pojawił się na ekranie, śpiewając z akompaniamentem fortepianu.
Pozostaje niezastąpiony, mimo że Rodgers dobrze poradził sobie z
finałem.
Najwspanialsza była jednak ta część wieczoru, w której
Brian May zasiadł z akustyczną gitarą na podeście prowadzącym ze sceny
w głąb widowni. Mówił, że muzycy zebrali się tylko po to, by
przypomnieć niepowtarzalne piosenki Mercury’ego, to, jakim wspaniałym
był człowiekiem. I zaintonował balladę "Love of My Life".
May potrafi być ostrym rockowym gitarzystą. Umie wycisnąć z gryfu
dźwięki, które powalają swą mocą. Ale wspominając przyjaciela,
imponował delikatnością, nie wstydził się pokazać, jak bardzo jest mu
brak zmarłego przedwcześnie kolegi.
Zamiast w domu słuchać płyt
– wolał spotkać się z nami. Grał na akustycznej gitarze i ze
wzruszeniem wsłuchiwał się w chóralny śpiew kilkunastu tysięcy fanów.
Tak wróciła magia muzyki Mercury’ego.
Drugi wspaniały moment
praskiego koncertu również związany jest z Mayem. Zagrał jedną z
najsłynniejszych kompozycji gitarowych, "Brighton Rock".
Zwielokrotnione pogłosem dźwięki ułożyły się w harmonię wielu grających
jednocześnie gitar. Zobrazowało to sugestywnie kilkanaście snopów
światła ponad sceną i wiązki pulsujących laserów. May włączył w
gitarowy popis śpiew Mercury’ego z "Bijou", a potem zagrał solową
kompozycję "Last Horizon".
Ogromną frajdę sprawiły mi piosenki z nowej płyty "Cosmos Rock" –
przebojowe, rytmiczne, kontynuujące najlepsze tradycje Queen.
"C#-elebrity" nawiązywało też do harrisonowskich motywów w stylu muzyki
hinduskiej, a obrazy na telebimie zabawnie komentowały idiotyzm
popkultury. Zamiast niej muzycy proponują klasycznego rocka. Tak
wybornego jak wykonany na bis "Cosmos Rockin’".
Świetnie
wypadła śpiewana przez zespół ballada "We Believe" oraz "Say It’s
NotTrue", choć interpretujący główną partię Roger Taylor chwilami nie
potrafił zapanować nad emocjami. Jego solówka pokazała, że wciąż
zalicza się do najlepszych perkusistów na świecie. Z początku grał na
bębnie, ostukując jego obudowę pałeczkami. Potem uderzał nimi w struny
elektrycznego kontrabasu, a w końcu dudnił w dostawiane przez techników
talerze i werble. Szkoda, by się marnował w domowym studiu. Niech
koncertuje dla nas z Mayem.
Z żelaznego kanonu Queen muzycy
wykonali "Tie Your Mother down", oparte na mocnym riffie "Fat Bottomed
Girls" i oszałamiające rytmem "Another One Bites the Dust". Podobały
się "I Want It All" i "I Want To Break Free". A "Radio Ga-Ga",
ilustrowane obrazami arcydzieła niemego kina "Metropolis" rozpoczęło
finał z "Show Must Go On".
Zirytował mnie jedynie środkowy
fragment koncertu, w którym muzycy przedłużali solowe występy, jakby
chcieli zadowolić własne ego. Nie podobały mi się też piosenki Paula
Rodgersa, a także jego gra na fortepianie i gitarze akustycznej. To nie
były momenty, w których zespół mógł zaśpiewać wiarygodnie "We Are the
Champions".
Ale kiedy zabrzmiało to na bis wraz z "We Will Rock You", byłem już skłonny w to uwierzyć. God Save the Queen!
Piosenki Paula Rodgersa oraz jego gra na fortepianie i gitarze najsłabszym punktem koncertu!!!!!!!!!!!!!!!
CO ZA BAŁWAN TO PISAŁ – TRAGEDIA!!!!!!!!!!
i Seagul i Bad Company wypadły świetnie.
Byłem, widziałem, słyszałem.
Szczególnie Bad Company
Byłam, widziałam, słyszałam i potwierdzam słowa poprzedników
ja byłam akurat w berlinie i było świetnie . nie wiem o co chodzi , Paul spisał się świetnie
Zgadzam się, ze Paul wypadł świetnie. Przestańmy go porównywać do Freddiego, przecież on ani trochę nie próbuje go zastąpić. Moje osobiste odczucia – na żywo mnie przekonał. Aczkolwiek, kiedy zniknął na trochę ze sceny – jakoś wcale go nie brakowało. Cały koncert świetny, mnóstwo emocji, które nie opuszczają mnie do tej chwili. Panowie są REWELACYJNI. Część koncertu na catwalk’u – wspaniała. Mam nadzieję, ze nie ostatni raz słuchałam ich na żywo, że będzie jeszcze okazja. Bo nikt już tak nie gra…
Nie wiem co za kretyn to piał,Seagull,a już w szczególności Bad Company wypadły fantastycznie!Wielka szkoda,że brakło Wishing Well