„(…)Na świecie musicale są pisane masowo, bo już sama konwencja zapewnia frekwencyjny i finansowy sukces. Paul McCartney podczas burzliwego rozwodu z drugą żoną stworzył musical o szczęśliwym małżeństwie z poprzednią. Małe są jednak szanse na to, by ta muzyczna autoterapia powtórzyła sukces spektakli okraszonych przebojami Queen czy Abby. Na amerykańskie i brytyjskie sceny przenoszone są największe hity kinowe, takie jak „Władca pierścieni” czy „Gladiator”, a ich budżet coraz częściej przekracza zawrotną sumę 10 mln dolarów. W Japonii popularny serial dla dzieci „Czarodziejka z księżyca” doczekał się 29 wersji muzyczno-teatralnych. W Seulu zeszłoroczny musical o północnokoreańskim gułagu był grany niemal codziennie w sali na tysiąc osób.
Już Lenin twierdził, że muzyka może zmieniać narody, więc w ZSRR najlepsze agitacyjne spektakle – takie jak „Świat się śmieje” czy „Wołga, Wołga” – przenoszono na ekran, by mógł je zobaczyć cały naród. Musical to forma idealna. Taniec, śpiew, dynamika i rozmach przyciągają tych, których nużą opera i tradycyjny teatr. Taka forma sceniczna nie ma pretensji, by być sztuką, jest rozrywką w czystej formie. Dlatego 300 lat temu londyńska premiera pierwszej tzw. ballad opery doprowadziła do bankructwa opery tradycyjnej, prowadzonej przez samego Hndela. Dziś w krajach anglosaskich teatr to przede wszystkim musical i tylko w takiej formie gwarantuje sukces. Jego mottem jest bowiem refren przeboju ze spektaklu „Rekord Annie” Irvinga Berlina – „nie ma lepszego biznesu nad show-biznes”.(….)”
Tygodnik „Wprost”, Nr 1255 (07 stycznia 2007)