Poczułem się trochę nieswojo, gdy dotarłem już do gmachu EMI w dzielnicy Hammersmith w Londynie i okazało się, że dalej pojadę wielką czarną limuzyną. Szofer ukłonił mi się w pas, otworzył drzwi gdy wsiadłem, zamknął je za mną i ruszyliśmy. Wycieczka trwała ponad godzinę. Wycieczka, bo z wnętrza samochodu mogłem podziwiać wiele historycznych miejsc, choćby pałac w Windsorze. A także dawną posiadłość Johna Lenonna w Ascot. Wreszcie dotarliśmy na miejsce – do wiejskiej rezydencji Briana Maya w Windlesham w hrabstwie Surrey. Artysta po prostu siedział sobie na ławce przed domem. Gdy podszedłem, przywitał się i zaprosił mnie do środka. Usiedliśmy w dużym pokoju wśród instrumentów oraz porozrzucanych malowniczo ubrań i różnych rupieci. Brian sprawiał wrażenie, jakby wolał porozmawiać o Polsce, gdzie bardzo mu się podobało i dokąd znowu się wybiera jesienią, niż o nowej płycie Another World, o swoim życiu, o Queen. A jednak już po kilku pytaniach dał się wciągnąć do rozmowy. Gadaliśmy dłużej niż było przewidziane. Niżej tylko fragmenty tej pogawędki.
– Skąd jesteś, z Krakowa?
– Nie, z Warszawy.
– Byłem w Warszawie – na uroczystości wręczenia nagród…(Fryderyków – przyp. ww). Spędziłem tam naprawdę wspaniałe chwile. Nie mogę się już doczekać powrotu do Polski. Taaak. To była niezwykła podróż.
– Pozwól, że pogratuluję ci Another World. Bardzo mi się podoba twoja nowa płyta…
– Dziękuję bardzo.
– Podobno pracowałeś nad nią trzy lata…
– Trzy? Od momentu, kiedy zacząłem minęło chyba dwa razy tyle (śmiech). Ale wydaje mi się, że masz rację – same nagrania trwały jakieś trzy lata.
– Co było punktem wyjścia?
– Inspiracja do napisania niemal wszystkich utworów, jakie znalazły się na tej płycie, przyszła z zewnątrz. Wiesz, ja jestem typem faceta, który żyje we własnym świecie, wśród własnych odczuć i myśli. A jednak, aby napisać piosenkę, potrzebuję impulsu z zewnątrz, potrzebuję wyzwania. I tak było w przypadku prawie wszystkich piosenek z Another World – z jednym czy dwoma wyjątkami. Miałem napisać coś do filmu, coś dla radia, coś dla telewizji, coś do gry komputerowej i tak dalej. Punktem wyjścia było więc zwykle konkretne zamówienie. Ale kiedy już zaczynam pracować nad utworem, zazwyczaj staje się czymś innym niż miał być. Nagle zdaję sobie sprawę, że wkładam w niego bardzo wiele z siebie…
– Another World to płyta lżejsza i bardziej radosna niż Back To The Light…
– Tak, masz rację.
– Co spowodowała tę zmianę?
– Myślę, że spowodował ją wpływ świata zewnętrznego. Podczas pracy nad Another World zmusiłem się do tego, by wyleźć z mojej skorupy i nawiązać bliższy kontakt z innymi ludźmi, chociażby z muzykami, których zaprosiłem do udziału w nagraniach. I chyba się udało. Chwilami miałem nawet wrażenie, że znalazłem się w trochę lepszym świecie (aluzja do tytułu płyty – przyp. ww). Przypuszczam, że nie miałeś jeszcze w ręku płyty w takiej wersji, w jakiej trafi do sklepów?
– Nie. Przegrano mi muzykę na kasetę.
– No tak. Nie znasz więc komentarza, który umieściłem na okładce. Napisałem coś w rodzaju: „Przykro mi, ale tak naprawdę to nie udało mi się dotrzeć do tego innego świata. Mam uczucie, że byłem już o krok, ale do celu nie dotarłem”. Wiesz, nie opuszcza mnie nadzieja – co chyba normalne, jeśli traktuję swoją twórczość serio – że ta płyta pomoże komuś ze słuchaczy odbyć tę podróż. Zdaję sobie jednak sprawę, że jest to dzieło nieskończone. W pewnym momencie dotarło do mnie, że nic na to nie poradzę. I nie pozostało nic innego, jak powiedzieć sobie: „Może następnym razem…” O tym właśnie jest mowa w komentarzu na okładce, pomyślanym jako szczere rozliczenie z mojej podróży. Musiałem przyznać, że powstała płyta, której nie można nazwać dziełem skończonym… Która nie ma tej głębi, na jakiej mi zależało…
– Na której jednak nie brak świetnych utworów, jak Business, China Belle, Cyborg czy Wilderness…
– Aha…
– Business to rzecz dość gorzka…
– Business zacząłem pisać z myślą o serialu telewizyjnym. Jest to historia faceta, który za wszelką cenę chce osiągnąć w życiu sukces i jest tego bliski, ale ostatecznie ponosi porażkę. Bardzo spodobał mi się ten scenariusz. I przyjąłem zamówienie na tę muzykę. A miały to być tylko jakieś strzępy, motywy. Tymczasem ja od początku miałem w głowie całą piosenkę. I gdy tylko wywiązałem się z zadania i oddałem stacji telewizyjnej taśmę z gotowymi fragmentami o charakterze ilustracyjnym, zabrałem się do pisania czegoś większego. To ważny utwór na płycie. W pewnym sensie nadaje jej ton. Jest to bowiem opowieść o wędrówce przez życie. I o tym, że prędzej czy później człowiek musi nauczyć się liczyć tylko na siebie. To lekcja, jaką daje nam życie. Nawet jeśli otacza nas wiele przyjaznych osób, tak naprawdę jesteśmy zdani tylko na siebie. Jak ty to widzisz?
– Bardzo podobnie.
– Z takich odczuć zrodził się mój utwór… Wiesz, moim zdaniem osób żyjących w szczęśliwych związkach. Jeśli nie potrafisz znaleźć poczucia bezpieczeństwa w sobie samym, jesteś kiepskim oparciem dla swojej partnerki i wasz związek bardzo łatwo może się rozsypać. O takich sprawach rozmyślałem, pisząc Business…
– Z kolei China Belle to dość zabawna piosenka…
– Tak. I właśnie o coś tak zabawnego mi chodziło. Pomysł narodził się, gdy byłem w Chinach. Pojechałem do Azji specjalnie po to, aby zobaczyć całkowite zaćmienie słońca. I nie żałuję. To było niesamowite przeżycie. Czy widziałeś kiedyś całkowite zaćmienie słońca?
– Niestety nie.
– To coś nie z tego świata! Już wcześniej zdarzało mi się widzieć zaćmienia częściowe, kiedy najpierw Słońce jest widoczne coraz mniej, a potem jest widoczne coraz bardziej, ale to nie to samo. W ciągu tych dwóch, trzech minut całkowitego zaćmienia wszystko się zmienia. To najbardziej radykalna przemiana, jakiej można doświadczyć! Wszystko, dokładnie wszystko, co cię otacza zmienia się nie do poznania. Nie da się tego opisać! W jednej chwili niebo staje się czarne i ukazują ci się wszystkie gwiazdy. Możesz odnieść wrażenie, że na tym skrawku skały, na którym się usadowiłeś, zostałeś nagle wyniesiony w górę i przed twoimi oczami rozciąga się Układ Słoneczny w całej swej okazałości. Albo jakby układ słoneczny runął wprost na ciebie. Widzisz słońce, planety, gwiazdy. Masz wrażenie, że jesteś w stanie ogarnąć wzrokiem Kosmos. Ukazuje ci się całe jego piękno. Niesamowite doświadczenie! Ale do rzeczy. Celem mojej wyprawy była Mongolia, stamtąd oglądałem zaćmienie Słońca. Przy okazji jednak postanowiłem trochę pozwiedzać. I tak trafiłem do Pekinu. Jeździłem po tym mieście autobusem. I wtedy narodziła się piosenka China Belle. Zetknięcie z Chinami było dla mnie czymś, co nazwałbym szokiem kulturowym. Myślę, że Europejczykowi bardzo trudno zrozumieć tamten świat, reguły, które rządzą życiem tych ludzi. Wszystko jest tak inne! Ale gdy tam byłem, przyszło mi do głowy, że byłoby czymś zabawnym napisać piosenkę wzorowaną na tych wszystkich amerykańskich utworach o dziewczynach, wiesz co mam na myśli, kawałki w rodzaju Route 66, ale osadzoną w realiach Pekinu. Bardzo rozbawił mnie ten pomysł. I zdecydowałem się sobie pofolgować (śmiech). W rezultacie pisanie tej piosenki było przednią zabawą. Chociaż są w niej i poważniejsze akcenty. Na przykład refleksja, że chociaż żyjemy w tak różnych światach, bardzo wiele nas przecież łączy. Miłość, seks, ból – to znamiona ludzkiej egzystencji pod każdą szerokością geograficzną. „China Belle” to jednak przede wszystkim parodia tych wszystkich starych piosenek amerykańskich – z założenia niepoprawna politycznie (śmiech).
Tekst w całości ukazał się w numerze „TR” z lipca 1998 (83)
WIESŁAW WEISS