Show-biznes chciał z góry wiedzieć, co okaże się hitem. Tak powstała najbardziej absurdalna nauka świata.
Skąd się biorą zespoły takie jak tegoroczne gwiazdki wakacji Queens, trzy śpiewające dziewczyny, których wejście na polski rynek poprzedziły badania sprawdzające aktualne zapotrzebowanie publiczności? Otóż hity to nie tylko przyjemność – to praca i nauka. „The Time” podaje, że ledwie jedna na 10 piosenek wydanych przez światowy show-biznes kiedykolwiek zapracowuje na koszt jej produkcji. A księgowi i ich szefowie chcą wiedzieć, czy można to ryzyko zminimalizować. Dlatego radia i wytwórnie testują przeboje na słuchaczach, stawiają na sprawdzone melodie, a jeśli mają nowe, chcą je sprawdzać specjalnymi programami komputerowymi.
Jakie piosenki mają szanse spodobać się nam najbardziej? Tu już nauka udziela różnych, czasem sprzecznych odpowiedzi.
Lepsze są te, które lubią inni
Na Columbia University przeprowadzono prosty eksperyment. Wydzielono dwie grupy studentów. Jednym puszczono kilkadziesiąt piosenek, prosząc o ocenę, w jakim stopniu się podobają. Wybrane mogli sobie skopiować. Drugą grupę uczestników poproszono o to samo, ale dodatkowo pokazano im, które piosenki najczęściej ściągała pierwsza grupa. Wynik? Przestała się liczyć jakość, a zaczęła popularność. Wybierano niemal wyłącznie już chwalone piosenki. Czyli jakość utworu nie jest istotnym czynnikiem, gdy mamy zbyt duży wybór. Staramy się wtedy uprościć sobie decyzję, sugerując się tym, co sądzą inni.
Zdaniem fachowców z Columbii to samo zjawisko uzasadnia obłęd na punkcie Harry’ego Pottera – skoro inni czytają, to pozostali też po to sięgną.
Nie podejrzewam, by zespół Queens znał te badania – choć pilnie śledzi trendy muzyczne, modowe i marketingowe (zespół często bywa w telewizji, wziął udział w batalii o lokalny przebój ostatniego mundialu, teraz jeździ po Polsce w ramach trasy „Lata z Radiem”). Ale wszedł na rynek sprawdzoną już piosenką, która w latach 70. była przebojem (wylansowanym przez Roya Ayersa) „Everybody Loves The Sunshine”.
Z podobnego założenia wychodzą wielkie gwiazdy. Widać to, gdy rzucimy okiem na najlepiej sprzedające się płyty III RP – przodują w tym zestawieniu Ich Troje i Kayah w duecie z Goranem Bregoviciem. Ich Troje w swoim pierwszym wielkim przeboju „A wszystko to…” wykorzystali znany za naszą zachodnią granicą hit grupy Die Toten Hosen. Bregović przywiózł do Polski swoje piosenki, z którymi wcześniej robił karierę w innych krajach. Płyty Krzysztofa Krawczyka czy Eweliny Flinty też zawierały gotowe piosenki napisane za granicą, tyle że z miejscowymi tekstami. To działa.
Lepsze są piosenki, które już znamy
Zasada inżyniera Mamonia sprawdza się w praktyce – wolimy to, co już słyszeliśmy. Potwierdzają to wyniki badań, jakie przeprowadzają komercyjne stacje radiowe w Polsce. Żeby sprawdzić, czy piosenki nadają się dla ich słuchaczy, robią badania ankietowe, odtwarzając ludziom kluczowe 15–20 sekund piosenki – w skrajnych przypadkach przez telefon. Respondentom z reguły zadaje się dwa pytania: „Czy rozpoznajesz tę piosenkę?” i „Czy ci się ona podoba?”. Jeśli kombinacja odpowiedzi będzie korzystna, można wrzucać utwór na radiową playlistę z przeświadczeniem, że usłyszawszy go, ludzie nie wyłączą radia.
Uśrednia to playlistę, ale też może prowokować tak głupie sytuacje, jak pojawienie się (w środku dnia) instrumentalnego tematu z filmu „Grek Zorba” na antenie popularnej polskiej rozgłośni. Tylko dlatego że utwór – przypadkiem przetestowany – zyskał mnóstwo pozytywnych reakcji na oba ankietowe pytania.
W celach naukowych podobnego typu badanie przeprowadził na Uniwersytecie Jagiellońskim Marcin Sikorski, czerpiąc materiał z trójkowej listy Top Wszech Czasów, podsumowującej od 12 lat to, co słuchacze tego radia cenią najbardziej.
– Da się odnaleźć prawidłowości w strukturze piosenek, które pojawiają się na tej liście – uważa autor po dokładnej analizie 106 utworów 73 różnych wykonawców. Jakie cechy się liczą? Tytuł piosenki powinien pojawiać się w tekście, instrumentalny wstęp powinien być jak najkrótszy, utwór powinien wykonywać mężczyzna, najlepiej będący zarazem autorem tekstu, bo to czyni go bardziej wiarygodnym. Piosenki wszech czasów są najczęściej utrzymane w tonacji mollowej (choć już hity sezonu byłyby częściej pogodnymi durowymi nagraniami), a ich teksty mają raczej zabarwienie smutne i odnoszą się do przeżyć osobistych bohatera, najczęściej – co nie dziwi – miłosnych.
– Oczywiście na bazie tych danych łatwiej byłoby skonstruować przebój ponadczasowy niż hit sezonu, choć już z komputerowymi programami do wynajdywania przebojów będzie odwrotnie – uważa Sikorski.
Programy, o których mówi, to nie fikcja. Koncerny płytowe już dziś korzystają z pomocy dwóch takich komputerowych baz danych.
Lepsze wybierze maszyna
Pierwsza, nazwana Hit Song Science (HSS), powstała kilka lat temu i z miejsca stała się sławna, bo przewidziała coś, czego nie byli w stanie sobie wyobrazić nawet najbardziej doświadczeni ludzie show-biznesu – sukces Norah Jones z jej subtelnymi popowo-jazzowymi piosenkami. Pisaliśmy o niej przed rokiem w „Przekroju”. Dziś ma się jeszcze lepiej. Od tego czasu HSS podwoił wpływy, a w bieżącym roku zarobi milion dolarów. Ale też w ciągu tego roku HSS wyrosła konkurencja – program Platinum Blue Music Intelligence. Ma w katalogu 3,5 miliona piosenek znanych już z list przebojów, z których automatycznie odsiewa najważniejsze elementy – linie melodyczne, rytmy, tonację, progresje akordowe, nawet tembr głosu wokalisty. Kiedy chcemy przetestować jakiś nowy utwór, porównuje na czysto matematycznych zasadach poszczególne cechy, wypluwając punktowy wynik oznaczający zbieżność ze wzorcem hitu dla danego kraju. Twórcy utrzymują, że da się porównać ze sobą utwory U2 i Beethovena. Uznają też specyfikę lokalnych rynków i na razie testują hity tylko na okoliczność powodzenia w USA i Wielkiej Brytanii.
– Z równym powodzeniem moglibyśmy zmierzyć potencjale hity w Polsce, ale musielibyśmy popracować najpierw nad bazą danych waszych utworów z ostatnich pięciu lat – mówi Mike McCready, szef Platinum Blue. – A moglibyśmy ją zbudować, gdyby klienci nas o to prosili.
Na razie polskich klientów nie było. Może ze względu na ceny – analiza całego albumu kosztuje około 20 tysięcy złotych, a abonament roczny pozwalający na korzystanie z programu do woli to 300 tysięcy złotych. Na świecie klientów nie brakuje. Platinum ma już pierwsze sukcesy na koncie – singiel Lee Ryan (SonyBMG) był w nim testowany, dostał dobrą ocenę, a potem stał się hitem w kilku krajach. Poza tym świetne noty dostał James Blunt za swoją piosenkę „You’re Beautiful”. McCready utrzymuje, że program ma 85 procent trafności ocen.
Można protestować, ale w ocenie programu HSS 95 procent hitów z ostatnich lat rzeczywiście dostałoby wysoką ocenę. Są dwa wytłumaczenia tego stanu rzeczy. Albo autorzy piosenek pracują teraz lepiej niż kiedyś, myśląc częściej o tym, jak się ich piosenka sprzeda, albo już od dawna ktoś mierzy hity zawczasu, przed wpuszczeniem na rynek, i nic nam o tym nie mówi.
Inicjatywę twórców Platinum Blue bardzo chwalił Moby, sam mający wiele hitów na koncie: – Jeśliby to odpowiednio poszerzyć, można stworzyć maszynę, która rozpoznaje gust słuchacza i analizuje dostępną na rynku muzykę, wybierając taką, która może mu się spodobać.
Moby nie wiedział chyba, że coś takiego też już istnieje. Nazywa się Pandora i jest internetowym radiem działającym w myśl hasła „Pomożemy ci odkryć więcej muzyki, jaką lubisz”. Najpierw proponuje nam jeden utwór. I pyta: podoba się czy nie? Odpowiedź zapamiętuje, a kolejny utwór dobiera tak, by sprostać naszym wymaganiom. I tak dalej – z czasem uczy się naszego gustu, a dalsze typy są już w większości trafione.
Pandora, na podobnej zasadzie jak programy HSS i Platinum Blue, próbuje zgłębić „kod DNA muzyki”, wyizolować pewne cechy, które decydują o tym, komu będzie ona odpowiadać. Tyle że robi to za darmo.
– Myślę, że prognozowanie hitów według statystycznych modeli, które wiążą pewne cechy przeboju z potencjalnym sukcesem, jest możliwe – mówi „Przekrojowi” James J. Kellaris, profesor marketingu z University of Cincinnati.
– Z pewnym zastrzeżeniem. Gusta słuchaczy są bowiem dynamiczne, a wpływ na sukces mają też inne czynniki – promocja, radio.
Nawet jeśli piosenka przejdzie przez sito badań, nie mamy więc pewności, że spodoba się wszystkim. A nawet jeśli się spodoba, to może się przerodzić w utrapienie. Dowodzą tego badania samego Kellarisa, który zauważył nową przypadłość związaną z obsesyjnym nuceniem pewnych melodii. Oto część mózgu aktywna, gdy słuchamy piosenki, wykazuje równą aktywność, gdy tylko wyobrażamy sobie, że ją słyszymy. Testy pokazały, że gdy puszczano studentom znane nagrania, a potem na chwilę je wyciszano, aparat do rezonansu magnetycznego przez ten moment odbierał taki sam obraz. Czyli uczestnicy badania „dośpiewywali sobie” w głowie brakujący fragment. Natrętne melodie Kellaris określił jako „earworms” („robaki uszne”). Mówi, że działają jak swędzenie pleców – podobnie jak musimy się podrapać, tak nic nas nie powstrzyma przed zanuceniem takiej piosenki, nawet gdyby była najgłupsza.
Kluczowe cechy takiego utworu? Prostota i powtarzanie melodii w nieskończoność. Flagowe przykłady: „We Will Rock You” Queen, „Macarena”, temat z filmu „Mission Impossible”, wreszcie hit Kylie Minogue o znamiennym tytule „Can’t Get You Out Of My Head” (dosłownie: „Nie mogę cię wyrzucić z mojej głowy”).
Zjawisko „earworms” występuje u 99 procent populacji, u połowy regularnie. Jak sobie z nim poradzić? Najlepiej czytać na głos albo zanucić inną piosenkę, która „zresetuje” nam mózg niczym komputer. Tyle że wtedy możemy zacząć nucić kolejną. A to pokazuje jedno – że może lepiej nie szukać hitów na siłę.
Bartek Chaciński
29/2006
Przekrój