Chodzę opłotkami. Dekuję się po knajpach, sączę colę, oglądam
mecze. Staram się jednak trzymać rękę na pulsie, chodzę pod wszystkie
nowe adresy, żeby zobaczyć, co i jak; żadnych cudów. Kuchnia włoska po
polsku zrobiona, kuchnia polska zrobiona na nijako. Smutno mi, Boże.
Szedłem ostatnio Rynkiem (Głównym, ten koło empiku), patrzę, a
sklep nazwany mylnie Hard Rock Cafe – mylnie, bo kawy tam nie
sprzedawali, ani niczego do jedzenia, tylko ciuszki – zmienił swą
istotę: pojawiło się tam jedzenie i picie. Ten fakt postanowiłem w
waszym imieniu niezwłocznie dogłębnie zbadać, bo jak was znam, to żaden
przejaw amerykańskiego imperializmu nie uchodzi waszej uwadze; lecicie
ten imperializm zwiedzać i potem wracacie cudnie zdyszane, obładowane
zakupami. Ale to już temat na inne rozważania.
Wchodzimy do tego lokalu – lokalu, który jest częścią, maleńką
cząstką wielkiego majątku znajdującego się w posiadaniu Indian (to nie
żart, tylko święta prawda, firmę kupili Seminole z Florydy) – a tam od
razu młody człowiek się melduje i pyta, jakie mamy życzenie. (Muzyka w
tym czasie, przyznać trzeba, ryczy dosyć głośno. Taka tu zasada). Ja
odpowiadam, że chcemy jeść. Więc młodzieniec prowadzi nas na górę i
usadza przy stoliku: "A teraz, powiada, przyjdzie do was Beata i się
wami zajmie" (wychodzi na to, że jest jakimś majordomusem; a poufała
forma nie wynika z zażyłości, bo – jako żywo – nie znamy się wcale).
Beata nie przychodzi, przychodzi młodzian. "Cześć, jak się macie, jestem
Bartek" – powiada (jego też – sami się domyślacie -widzieliśmy po raz
pierwszy w życiu). Idą w ruch karty, składamy zamówienia. Patrzymy na
świętującą obok grupę pracowników pewnego hotelu, którzy nie wiem co
świętują, ale świętują hucznie. Patrzymy na przedmioty zgromadzone w
gablotach. Gitara Johnny’ego Rottena; kostium trochę nietoperzowy Briana
Maya z Queen; różne dziwacznie dobrane przedmioty. Płyty, gitary,
rękawiczki, takie tam rzeczy.
Ale co zwraca uwagę przede wszystkim: to, co za oknem. Widoki to
jest wartość dodana bardzo wielu miejsc w Krakowie, i uważam osobiście,
że trzeba za nie pobierać opłatę. Siedzieliśmy sobie w kąciku, przy
oknie, widok był na zielonkawego Adasia, na Sukiennice (ten stary dom na
Rynku) i na kościół Mariacki, tu oglądany z nadzwyczajnej perspektywy –
z pierwszego piętra, na wprost, a nie z zadartą głową. Piliśmy sobie
wodę gazowaną i niegazowaną, patrzyliśmy na radosnych pracowników
korporacji wewnątrz, na parasole stacji radiowej na zewnątrz. Było nam,
nie powiem, bosko.
Zamówienia przyniesiono szybko, i prezentowały się one
następująco: Cobb Salad, czyli wielki talerz sałaciany, gdzie w rządkach
usypano takiego sobie pomidora, takie sobie awokado, takiego sobie
kurczaka, zwyczajny bekon, dwa sery, różniące się między sobą chyba
tylko kolorem, pokruszone jajko, czerwoną cebulę, a wszystko na zielonej
sałacie. Pożywne, świeże, choć, doprawdy, nic cudownego, szczególnie że
cena jak za kawior. Trudno, nie na sałaty człowiek chodzi do Hard Rock
Cafe. Chodzi raczej po to, żeby się otrzeć o wielkość innych, żeby
powyobrażać sobie, że jest kimś wielkim, Meat Lofem na przykład. A skoro
o mięsie już mowa – to mięso stanowi podstawę tutejszego menu, więc o
mięso zadbaliśmy.
"Legendarne burgery" (tak je nazywają w karcie) to jest clou
programu. Duże (dziesięciouncjowe, chwali się karta), z wielkimi frytami
– bardzo dobrymi, nawiasem mówiąc, chrupiącymi i jednocześnie miękkimi w
środku. Mediterranean Burger, z sosem tzatziki, sałatą i pomidorem,
cebulą, kaparami i czarną oliwką; jest w nim też odrobina pepperoncini;
można tak sobie wymieniać, ale najważniejsze jest to, co następuje:
burger ten to solidny kawał mięcha. Zażyczyliśmy sobie, żeby było
krwiste, i było niemal krwiste, to się rzadko zdarza. Trochę jest
niedoprawione, moim zdaniem, ale smakowite; po raz pierwszy od dawna
poczułem w burgerze smak mięsa. Wyobraźcie to sobie: widok na ceglaną
ścianę kościoła, przestrzeń Rynku, zaludniona, bo piątek wieczorem,
jazgot, zimna woda, bo gorąco. Dobrze całkiem. Przyjemnie.
Ja zamówiłem olbrzymie żeberka – cały płat żeberek, z dodatkiem
sałatki coleslaw i, niestety, fasolki w sosie pomidorowym. Żeberka,
gdyby podać je bez smarowania sosem barbecue, byłyby znakomite, bo
ostrawe, od kości odchodzące, słowem takie jak trzeba. Ale ten sos,
monotonny, słodki i lekko kwaśny, psuje całą zabawę. Dużo jedzenia,
frytki świetne, ale więcej tego nie zamówię.
Wówczas podszedł nasz kelner i spytał grzecznie, choć nieco
obcesowo: "Smakuje wam?". "Yhm", odpowiedzieliśmy z pełnymi ustami.
"Jesteście przejazdem czy z Krakowa?", ciągnął niezrażony, a ja
pomyślałem od razu o tych sprzedawcach ze sportową torbą na ramieniu,
którzy tyle razy zaczepiali mnie na Szewskiej: "Jest pan z Krakowa?" –
"Nie". – "To bardzo dobrze się składa…"; albo: – "Tak, jestem". – "To
bardzo dobrze się składa, mam dla pana specjalną ofertę", i buch mi
przed oczy chamsko podrabiane perfumy. A Bartek z Hard Rock Cafe chciał
wiedzieć, czy my lubimy rocka i czego byśmy chcieli posłuchać, i
zapewniał (choć przecież nikt nie poddawał w wątpliwość), że firma
pozostanie w Krakowie na wieki. Dziwne to było, choć bardzo grzeczne.
(Przeczytałem gdzieś potem, że dewizą sieci jest hasło "Love All, Serve
All", zaczerpnięte z mądrości Sai Baby).
Pewnie, wiem, że takie lokale to są sieciówki i cud, że w ogóle w
nich można cokolwiek zjeść; ale tu odkryłem tę trudną do opisania
mieszaninę. Z jednej strony widoki na wszystko, co to miasto ma
najlepszego, wnętrze dziwne i upstrzone pamiątkami, całe tabuny
uśmiechniętych i uprzejmych kelnerów, sypiących jak z rękawa
historyjkami o firmie matce (inna sprawa, że w prawdziwym życiu nie
jestem z nimi na ty i dziwaczne jest to udawanie wielkiego luzu); z
drugiej strony wartość nieprzemijająca, dobry burger. Więc jeśli
jesteście przy kasie i macie ochotę oglądać idiotyczne przebranie
jednego z Queenów – to czemu nie.
Hard Rock Cafe, pl. Mariacki 9 (ale
wejście od Rynku)
z gazeta.pl
Strój zobacz na stronie Hard Rock Krakow
pracowałem w hard rock cafe w warszawie…
pseudo rockowa knajpa puszczająca co dzień tą samą muzykę w klimacie bardziej pop niż rock.
Obsługa knajpy całkowicie nie klimatyczna, kelnerki i kucharze wręcz podchodzący pod klimat 3 pasków.
Mocno odradzam !!!
Tylko nie idiotyczne przebranie! Wypraszam sobie….