Łysieje, ma problemy z nadwagą i rozrusznik serca, cierpi na epilepsję, przez narkotyki dorobił się polipów w gardle. Miał też cztery tysiące par okularów, których nie używa, odkąd operacyjnie poprawił wzrok. Uwielbia robić zakupy. Kocha ekstrawaganckie ciuchy. Ponadto lubi kwiaty i – tak, jest gejem.
– To, co jest wspaniałe w rock and rollu, to to, że ktoś taki jak ja może zostać gwiazdą – mawiał. Bo jest przecież twórcą dziesiątków hitów, laureatem wielu nagród Grammy i Polar Music Prize – muzycznego Nobla. Oraz jedną z gwiazd najdłużej świecących na firmamencie muzyki pop, niezawodną na żywo, co pewnie udowodni 2 września w Sopocie. Wspaniałe w rock and rollu jest również to, że bycie kimś takim jak sir Elton John nie tylko wpływa na gusta muzyczne, ale oswaja ludzi ze świadomością, że kolorowe, krzykliwe czy po prostu inne to jeszcze nie wada.
Sporo mitów narosło wokół Eltona Johna jako autora ckliwych songów z „Króla Lwa” i zabawiacza gawiedzi, który dziś zastępuje Celine Dion w Las Vegas, śpiewając tam co wieczór wśród kiczowatych dekoracji Davida LaChapelle’a. Wykrzywia to obraz muzyka, który startował w czasach, gdy fach autora hitów polegał na czymś więcej niż programowaniu i przewidywaniu reakcji słuchaczy. Czy tak samo by mówiono, gdyby Elton wygrał przesłuchania do progresywno-rockowego King Crimson, w których startował? Albo gdyby poszedł tropem swojego kolegi Eltona Deana (od jego imienia i ksywki innego ze znajomych muzyków wziął nowe nazwisko – stare to Reginald Kenneth Dwight) i został jazzmanem?
Otóż w pierwszych latach kariery pisał piosenki pop umocowane właśnie i w wyrafinowanej muzyce progresywnej, i w psychodelii lat 60., i w bluesie. Potrafił pisać żywiołowo, rockowo, w rytmice soulowej lub disco, sięgać po elementy country lub folku, z niemodnych brzmień lepić wiecznie modne przeboje.
Piosenki, które pisał, przypominały chwilami kalibrem te tworzone przez duet Lennon–McCartney. I nierzadko miały też beatlesowski klimat. Z Lennonem Elton John przyjaźnił się zresztą blisko (jest ojcem chrzestnym Seana Lennona) w latach 70., utwory Beatlesów wykonywał we własnych wersjach, a ostatni występ Lennona przed publicznością miał miejsce właśnie w czasie koncertu Eltona w 1974 roku.
Elton John z właściwym sobie dystansem mawiał o swoich umiejętnościach, że pozostaje lepszym pianistą niż wokalistą, a tylko udaje, że jest odwrotnie. Potrafił jednak pisać utwory z ładnymi harmoniami wokalnymi, jakich nie powstydziłaby się grupa Queen – choćby w „Someone Saved My Life Tonight”. Śpiewał zresztą coraz lepiej, zawsze w charakterystyczny, silnie zrytmizowany sposób. Nie dorastał wprawdzie do pięt Freddiemu Mercury’emu, ale łączyło ich (pomińmy preferencje) wiele: podobny, wcześnie odkryty naturalny talent i świetna gra na fortepianie. Elton uczył się od 4. roku życia, a od 11. był stypendystą Royal Academy Of Music. Z pełnego żaru, rockowego w charakterze fortepianowego akompaniamentu uczynił swój znak rozpoznawczy. – Żałuję tylko, że nie jestem gitarzystą, bo w finale koncertu nie mogę rozbić instrumentu o scenę – żartował.
Zdarzyło mu się za to połamać paznokcie, grając pełną emocji partię fortepianu. I tu kolejna ważna cecha. Elton to artysta, który się nie oszczędza bez względu na rodzaj publiczności, jej liczbę i cenę biletu. Wykonuje muzykę popularną, ale żąda od innych, by jak on wkładali w to serce. Naraził się Madonnie, gdy stwierdził po jej koncercie: – Do każdego, kto śpiewa z playbacku dla żywej publiczności, jeśli ta płaci kilkadziesiąt funtów za bilety, powinno się strzelać.
Najważniejszy jednak jest u Eltona Johna dar rozbawiania ludzi, tworzenia show, które balansuje na granicy kiczu, ale jej nie przekracza. Podobny brak pretensji, otwartość i hedonizm cechują jego znajomych i nieformalnych uczniów – George’a Michaela, Robbiego Williamsa, Jake’a Shearsa z Scissor Sisters. Preferencje? I tu zostawmy je na boku.
Tajna broń Eltona nazywa się Bernie Taupin. To jego partner – zawodowy. Pod koniec lat 60. odpowiedzieli na to samo ogłoszenie wytwórni poszukującej młodych twórców piosenek i zostali jednym z najsławniejszych duetów autorskich w dziejach. Od 40 lat zawsze robią to podobnie – Taupin pisze tekst, a John dopisuje muzykę. Krótko mieszkali razem, potem tworzyli hity korespondencyjnie, w latach 80. Elton dostawał teksty faksem, a dziś – e-mailem. Są niezwykle płodnym artystycznie, pracowitym duetem. Bywają lata, gdy produkują kilkadziesiąt wysokiej jakości piosenek. Wystarczy wspomnieć „Your Song”, „Daniel”, „Rocket Man” – w latach 70. byli prawdziwą fabryką przebojów.
Choć Taupin pozwala sobie na skoki w bok (w końcu to on napisał słynne „We Built This City” Starship i dostał Złoty Glob za piosenkę „A Love That Will Never Grow Old” do filmu „Tajemnica Brokeback Mountain”), to zawsze najlepiej szło im w parze. Boleśnie odczuł to Elton John. Gdy drogi jego i Taupina się rozeszły pod koniec lat 70., dla Eltona przyszły najgorsze czasy w całej artystycznej karierze. A kiedy Taupin powrócił na „Too Low For Zero” w latach 80., hity wróciły razem z nim.
To czysto profesjonalna współpraca, nieprzekładająca się zwykle na szczególnie szczere linijki dotyczące Eltona Johna. Tylko dwa razy Taupin zapuszczał się na terytorium autobiograficzne. Raz na „Captain Fantastic And The Brown Dirt Cowboy” uznawanej za jeden z najlepszych albumów spółki i drugi raz teraz, gdy razem skończyli materiał na kolejną część tamtej wydanej 31 lat temu płyty – „Captain Fantastic And The Kid”. Ukaże się prawie na 40-lecie duetu Taupin–John, trzy tygodnie po sopockim występie wokalisty, więc może usłyszymy coś przed premierą?
Z całą pewnością przy okazji wizyty Eltona Johna przypomnimy sobie jednak wielokrotnie obrazki z grudnia 2005 roku. Pierwszego dnia obowiązywania nowego brytyjskiego prawa zezwalającego na cywilne związki partnerskie między osobami tej samej płci John pojął za męża Davida Furnisha, swego wieloletniego chłopaka. Uczynił to demonstracyjnie w tym samym pałacu ślubów, gdzie rok wcześniej pobrali się książę Karol i Camilla Parker-Bowles.
Symboliczny dziś fakt, że Elton John woli panów, długo pozostawał tajemnicą. W 1976 roku wokalista wyznał wprawdzie, że jest biseksualistą, ale wciąż procesował się z angielską prasą uznającą go za geja. Co więcej, w 1984 roku dla ich zmylenia wziął nawet ślub z Niemką Renate Blauel. Małżeństwo rozpadło się szybko, ale nic nie mogło trwać długo w najcięższym dla artysty okresie, kiedy większość czasu pozostawał pod wpływem narkotyków, a kaca leczył zakupami za miliony funtów. Dziś zaśnieżone szczyty Alp kojarzą mu się – jak sam zauważył – z kokainą, jaką w życiu wciągnął nosem.
Z końcem niewinnych lat 80. zmieniło się w jego życiu wszystko. Umarł na AIDS jego wieloletni przyjaciel Ryan White (rok później ofiarą epidemii stał się zresztą wspomniany Freddie Mercury). Po takim gwałtownym przebudzeniu Elton poddał się kuracji odwykowej, złapał drugi oddech jako artysta, a z rozpędu przyznał publicznie, że jest gejem, zakładając zarazem fundację mającą pomagać chorym na AIDS. Mający dziś majątek warty 205 milionów funtów artysta w samym tylko zeszłym roku aż 20 milionów wydał na pomoc innym. Zaangażował się w działalność charytatywną do tego stopnia, że w 1997 roku z rekomendacji Tony’ego Blaira dostał od królowej Elżbiety II tytuł lordowski. Na liście najbardziej wpływowych gejów brytyjskiego „Independent On Sunday” Elton John jest dziś na drugim miejscu (ustępuje znanemu z roli Gandalfa Ianowi McKellenowi – też zresztą lordowi). I jak w tej sytuacji zapomnieć o preferencjach?
Trzy dni przed ślubem Elton John opublikował w „Guardianie” tekst. „My świętujemy naszą miłość, ale inni żyją w ciągłym strachu” – napisał, podając kilka przykładów krajów z problemem homofobii: Ugandę, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Jamajkę i Polskę. „Lech Kaczyński, który czeka na zaprzysiężenie jako prezydent Polski, zakazał gejowskiej parady, tłumacząc to seksualną obsceną” – zauważył piosenkarz.
Czy teraz odwiedzi w domu któregoś z braci Kaczyńskich, by – jak z Wałęsą – napić się herbaty? Zapewne nie, ale też nikt nie powinien protestować przeciwko występowi Eltona Johna w Sopocie. Przy pewnym poziomie wielkości artystycznej człowiek przestaje być pochopnie gnębiony. Ba, zaczyna oswajać ludzi ze swoją odmiennością czy poglądami. I jak nikt – nawet w kraju katolickim – nie zechce wyciągać Lennona z trumny w zemście za to, iż 40 lat temu twierdził, że „chrześcijaństwo przeminie”, tak nikt przy zdrowych zmysłach nie spróbuje zakazać „seksualnej obsceny”, jaką na scenie i w telewizji może zaprezentować Elton John.
Elton John nie lubi, gdy patrzą na niego przez pryzmat jego seksualności. Problem w tym, że i tu działa oczyszczająca moc rock and rolla – po to właśnie patrzymy na życie Eltona Johna przez pryzmat jego preferencji, by później innych za te preferencje nie oceniać.
Bartek Chaciński
35/2006
Przekrój