Co takiego jest w tym „Nieśmiertelnym”, że ludzie wciąż go oglądają?
Powód jest prosty: to bardzo romantyczny film, nie chodzi w nim tylko o akcję. Masz tu głównego bohatera, który żyje od 450 lat i musiał patrzeć na śmierć wszystkich, których kochał. Jak sobie z tym poradzić? Właśnie to mnie zainteresowało, kiedy po raz pierwszy przeczytałem scenariusz.
Akcja jest fajna, a jeśli do tego masz wspaniałą historię, film staje się czymś więcej. Minęło 30 lat i ludzie wciąż oglądają „Nieśmiertelnego”. Myślę, że jego wielkość bierze się też z tego, że opowiada o bolesnej stronie nieśmiertelności, o tym, że ceną za nią jest przeżywanie innych ludzi.
A sam czujesz się „Nieśmiertelny”? W końcu stałeś się legendą, będziesz żył razem z filmem.
Nie. Ale w pewnym sensie każdy aktor jest nieśmiertelny. Możesz oglądać filmy, które zostały nakręcone 100 lat temu. Widzieć na ekranie twarze ludzi, którzy już dawno nie żyją. To jest właśnie nieśmiertelna strona bycia aktorem.
Ile razy oglądałeś „Nieśmiertelnego”?
Ja? Tylko raz, żeby móc rozmawiać z prasą. Nie lubię oglądać siebie na ekranie. To jak słuchanie swojego nagranego głosu. Zawsze wydaje ci się, że słyszysz kogoś innego.
Pamiętasz, co myślałeś po seansie?
Że wizja Russella Mulcahy jest niezwykła. Nawet dzisiaj tylko kilku reżyserów ma to, co Russell miał wtedy: niesamowitą wizję. Dzięki niej ten film wciąż wyprzedza czas.
Ulubiona scena z filmu?
Lubię wszystkie te, które przeplatają lata 80. ze średniowieczem. Zawsze mi się podobały, zwłaszcza ta z akwarium.
A jak wyglądała praca nad teledyskiem do „Princes of the Universe”? Byłeś na scenie z Queen.
To było niezwykłe. Malutki, prywatny koncert dla ekipy, która składała się z 15 osób.
Plotka głosi, że nie umiałeś mówić po angielsku, kiedy dostałeś rolę Connora w „Nieśmiertelnym”.
Nieprawda. Nauczyłem się angielskiego przed „Greystoke”. Ale przed „Nieśmiertelnym” musiałem popracować nad moim szkockim akcentem, bo Connor jest Szkotem. A potem próbowałem znaleźć specjalny akcent dla tej postaci. W końcu żył przez setki lat, podróżował po całym świecie. Nie mógł być Amerykaninem, nie mógł być Francuzem. Mówi z akcentem środkowoatlantyckim.
Jest „z wielu różnych miejsc”.
Właśnie tak. Jak ja. Urodziłem się w USA, wychowałem w Szwajcarii, bywałem i w Londynie, i w Stanach Zjednoczonych, a żyję we Francji. Ja też stworzyłem swój własny akcent. I tak jak Connor nie umiem odpowiedzieć na pytanie: „skąd jesteś?”.
Sean Connery jest Szkotem. Pomagał ci w pracy nad akcentem?
Tak, kilka razy rzucił jakąś uwagę.
A jak było z „Nieśmiertelnym II”? To okropny sequel. Dlaczego zgodziłeś się w nim zagrać?
Bo podpisałem kontrakt na dwa filmy. Dostałem scenariusz, który nie miał nic wspólnego z pierwszą częścią. I musiałem w tym zagrać. W czasie promocji filmu, mówiłem ludziom: jeśli liczycie na sequel „Nieśmiertelnego”, nie oglądajcie tego filmu. Producenci pytali mnie wtedy, czy zwariowałem. Powiedziałem, że nie zamierzam okłamywać widzów. „Nieśmiertalny II” nie miał nic wspólnego z oryginałem. Trzecia część to już bardziej sequel „jedynki”.
Czułeś się w potrzasku jako aktor po „Nieśmiertelnym”?
Nie. Miałem szczęście, że mogłem grać w filmach. Czasami amerykańskich, czasami francuskich, czasami włoskich. „Nieśmiertelny” zapisał się w pamięci widzów pewnie bardziej niż inne moje filmy. Ale zrobiłem ich mnóstwo. W lutym skończyłem pracę nad moim nowym filmem z Julianne Moore, „Bel Canto”. Gram w nim francuskiego ambasadora.
co byś powiedział na remake „Nieśmiertelnego”?
Minęło tyle lat. Jeśli chcą zrobić dokładnie ten sam film, to nie jestem zainteresowany. „Nieśmiertelny” wciąż przyciąga ludzi. Jaki jest sens w robieniu go od nowa? Jeśli coś jest uwielbiane przez miliony ludzi na całym świecie, to nie ruszasz tego i już. Tak jak „Łowcy androidów”. Dla mnie to arcydzieło. Po co je ruszają?
Bo chcą znowu zarobić.
Nie dotknę znowu „Nieśmiertelnego”, chyba że to będzie niesamowity scenariusz. Zobacz, co zrobili z „Obcym”.
z http://cojestgrane24.wyborcza.pl