„Hendrix, Joplin, Morrison. Zappa, Richards, Marley. Strummer, Curtis, Cobain. Ikony rocka, buntownicy, ludzie, po których muzyka już nie była taka sama. Ale też pisarze, didżeje, gitarzyści, raperzy, artyści, a nawet jeden wyjątkowo hojny mecenas sztuki, autor powiedzenia o 15 minutach sławy. Ich historie zebrał w „Leksykonie buntowników” Max Cegielski. Ta książka może was zaskoczyć
Jakiego klucza użyłeś? Są w książce postaci, których ja bym buntownikami nie nazwała – David Bowie czy Freddie Mercury?
– Dlatego rozdziały o nich zaczynają się od największych wątpliwości. Ale założenie książki, która zresztą wywodzi się z audycji pod tym samym tytułem w Radiu Roxy, było takie, że chcemy wyjść z okowów ustalonych przyzwyczajeń. Że jeden jest buntownikiem, bo się zaćpał, a drugi nie, bo żyje, więc robi głupie rzeczy. Najłatwiej uznać za buntowników tych, którzy młodo zmarli i nie zdążyli się ześwinić. Ale co by było, gdyby wielka trójca ofiar lat 60. – Jim Morrison, Janis Joplin i Jimmy Hendrix dożyli wieku Boba Dylana, który dziś ma 72 lata? Wiadomo, co jest z Dylanem – nie nagrał od lat żadnego fajnego utworu, jest już raczej parodią samego siebie, występuje w reklamach. Może to samo byłoby z nimi.
W przypadku Bowiego i Mercury’ego chodziło po pierwsze o ciekawe biografie, a po drugie o dokonania artystyczne, po których przyszły jakieś przewartościowania. Nie cierpię Queen, ale, jak napisał Bartek Chaciński, pomimo tego, że Freddie kłamał prze lata, ukrywał swoją orientację seksualną a potem to, że jest chory na AIDS, to paradoksalnie po jego śmierci, gdy wszystko wyszło na jaw wielu fanów nagle się obudziło z pytaniem, czy nadal mogą uwielbiać swojego idola. Czasami ci bohaterowie dokonywali transgresji, buntu, zmieniali kulturę nawet czasem nie do końca chcąc. A Bowie? On był buntownikiem przez lata 70. Pokazywał przez swoje różne wcielenia, zwłaszcza Ziggy’ego Stardusta, że muzyka daje ludziom szansę stania się kimś innym.”
z gazeta.pl